Trumna była tylko jedna.
***
Sondziemu ciągle było zimno tej wiosny. To chyba nie Polska się zmieniła, tylko on sam. Owinął się szczelniej płaszczem i zeskoczył ze skarpy. Od tlących się popiołów odpalił cygretę – po Atolu żaden rak nie był mu straszny – i rozkoszował się subtelnym smakiem sportów zrabowanych z muzeum PRL. Nadal miewał koszmary w których ptaszysko zakładało gniazdo w godle państwowym i samo się reprodukowało, w entym pokoleniu osiągając maltuzjańską granicę zaptakowienia zawodów prawniczych. Tak kiedyś skończy się sprawiedliwość, był tego pewien.
Z lekkim zdumieniem odkrył, że nikt w Urzędzie nie zauważył jego nieobecności, choć w gablotce w lewym korytarzu od prawych drzwi do trzeciego wejścia, schodami dwa piętra do góry i jedno w dół, nadal znajdowały się fotogramy z uroczystej inauguracji Panteonu. Z westchnieniem goryczy zasiadł więc za swoim biurkiem w gabinecie G3/2a na trzecim piętrze gmachu, jednak liczonym od piwnicy, nie od drugiego piętra jak w budynku obok, co jest ważną wiadomością dla ewentualnych interesantów, którzy zresztą nie trafiali tu od lat. Chyba że jakiś zagubiony studencina pierwszego roku. Szybko się taki przybysz wycofywał i składał papiery na fizykę teoretyczną. Poza tym nic się nie zmieniło. Tylko akt było kilka ton więcej, zakurzonych jak i reszta. Pensja co miesiąc spływała na konto, raport roczny podsumował jego osiągniecie na bardzo dobry z plusem. Nie wyglądało na to, by choć jeden tryb sprawiedliwości zatarł się, kiedy go nie było.
Mimo to Sondzia zaczął parafować.
***
R. obserwował jak Sondzia krząta się po resztkach stacji benzynowej. Specjalnie ją obrabował i podpalił poprzedniego dnia. W kasie była taka śmieszna suma, że w pięknych latach 90. by nie użył jej nawet na podpałkę grilla, ale teraz, u kresu demokracji i wobec spadku koniunktury na bandyckich rynkach, nie gardził żadną, najmniejszą nawet, kwotą.
Najlepszy dochód przynosiła ostatnio trumna, co to ją dziadkowi zarabował, wyrzucając starego do sarkofagu. Ale się staruszek awanturował i groził, że wydziedziczy. Gdyby to było pierwszy raz, to może by się R. przejął, ale nie po setnej familijnej aferze. Dziadunio nie miał prawie nikogo innego z bliskiej rodziny, z babką od wieków nie gadali.
Przez przypadek usiadł w parku na skwerze, pożyczoną trumnę sobie przywiązał do nogi, by nie uciekła i się oddał konsumpcji najlepszego piwa na świecie, i chyba musiało mu się zasnąć, bo kiedy się obudził, słońce już wstawało, a trumna była wypełniona złotówkami i wdowim groszem. Od tamtej pory wszystkie noce spędzał poza trumną, wynajmując ją szczególnie zdesperowanym parom płci obojga. Zgadzał się nawet na pomniejsze – gabarytowo, do 60 kilo w przeliczeniu na trumnoosobę – trójkąty, choć oczywiście z dopłatą.
Czekał. Na Sondziego. Kiedy się zorientuje, że to pułapka?
****
Staszek na tym rozstaju dróg krajowych znalazł się całkiem przypadkiem. No może nie do końca. No może całkiem nie. Ale gdyby go kiedyś o to spytano, odpowiedziałby, że przypadkiem. A może całkiem nie?
Mianowicie postanowił sprzedać duszę. Parową po babci, w antykwariacie, ale go mecenas agent sztuki wyśmiał, że co to za badziewie? Facet z poszetką, od razu było znać kawał łobuza oraz połówkę hultaja.
Nie chciał tej kasy dla siebie. Planował jedynie odkupić od diabła duszę Henrygo z 2006 roku, ciało Piresa z jesieni 2001 i kreatywność Vieiry z 2005. I może jeszcze, jeśli pieniędzy by starczyło, trzeźwość Adamsa z mistrzowskiego sezonu 98. O Bergkampie sprzed lęku przed lataniem nawet nie śmiał marzyć. Gdybyście nie wiedzieli, to talenty piłkarzy po zakończeniu kariery lądują w piekle. Zapłata to za wszystkie niestrzelone bramki, niecelne podania, obcięte akcje w obronie, kupony i nerki zatracone na bukmacherskie.
Był jednak i drugi sposób. Wystarczyło o pierwszej w nocy zjawić się w noc przecięcia Wenus z Saturnem, koniugacji anioła z włócznikiem, kiedy trzecie słońce znajduje się w drugiej kwadrze w galaktyce Ipsylion, na pewnej stacji benzynowej i wtedy Arsenal znów mógł stać się wielki. Wejść na poziom Tottenhamu.
***
Mierzyli się wzrokiem. Brzmiała muzyka Sergio Leone, tradycyjnie któryś chujek nie wyłączył komórki. Ruszyli na siebie w togach, każden jeden z pismem procesowym. Komu pierwszemu zadrży powieka, ten przegra, tego petycja zostanie odrzucona, wniosek anulowany. Togi ciągnęły stepowy kurz za sobą, kiedy księżyc schował się za chmurą, nie było widać nawet kolorów…
***
Trumna była tylko jedna.
***
Ale za dodatkową opłatą trzyosobowa.