Pogrzeb Sondziego

Bracia i siostry, Polki i Polacy, mieszkańcy województwa śląskiego. Zgromadziliśmy się tutaj wszyscy, by pożegnać naszego brata Sondziego i zarazem zainaugurować nowe lepsze czasy dla nas wszystkich, tu zgromadzonych, ale nie tylko dla nas. Mógłbym długo wymieniać zalety naszego brata Sondziego: lojalność, punktualność, cierpliwość, umiłowanie obiektywizmu, ale nie byłaby to prawda. A w każdym razie nie cała! Cieszę się że razem z nami mogą być i Pan Prezydent, i Pani Premier, przedstawiciele zaprzyjaźnionych korporacji zawodowych z całego kraju oraz wy wszyscy, zgromadzeni w naszej katedrze. Inaugurujemy dziś Ślaski Panteon i mogę mieć tylko nadzieję, że następni goście katedry będą równie godni swego miejsca jak brat Sondzia. Przypominam zarazem, że w ostatniej woli brat Sondzia prosił, by nie kupować kwiatów ani zniczy, a zaoszczędzone środki finansowe wpłacić na zespół Williamsa.

Maryśka Grzebałtowska, młoda adeptka dziennikarstwa w jednej z ostatnich gazet lokalnych, nieuważnie słuchała homilii arcybiskupa nadawanej przez wszystkie stacje informacyjne w tym kraju i rozmyślała o tematach na weekendowe wydanie. Sytuacja na rynku mediów była coraz trudniejsza i nikogo już nie interesowały sielankowe reportaże z hajduckich działek albo kolejny wstrząsający reportaż o młodych złodziejach złomu z Chropaczowa, którzy w ten sposób finansują swą pasję breakdansową. Pilnie potrzebuje artykułu, który wstrząśnie całą Polską. A przynajmniej Śląskiem. Katowicami. No, choćby tylko redakcją, dla oszczędności przeniesioną do odległego miasta Metropolii.

I wtedy, jak w klasycznym kryminale, zadzwonił telefon. Służbowy. Redaktora odpowiedzialnego, pięćdziesięcioletniego obleśnego grubasa, który kiedyś, w 1994 roku to chyba było, raz, jeden jedyny raz, przebił się na pierwszą stronę wydania ogólnopolskiego. Jak w klasycznym kryminale akurat znajdował się na fajku w podwórzu, ponieważ się brzydził tych nowoczesnych elektronicznych wynalazków, niemowlęcą kupą mu śmierdziały. „Pilnuj młoda” rzucił na odchodnym i nie wracał już od godziny.

Zdenerwowany głos w słuchawce, z leksza fafluniący, błagał o spotkanie. Za dwie godziny, na 3 maja w Katowicach. Rozpoznają się po pączkach. Grzebałtowska rozejrzała się po redakcji. Nikogo. I tak nie miała co robić. Zerwała się szybko, sprawdziła czy ma przy sobie bilet 90 dniowy (ulgowy, bo nadal była studentką) i ruszyła do dumnej stolicy dumnego Śląska.

Informator wyglądał na psychopatę, ale takiego kompletnie nieudanego. Wielkie okulary o grubych szkłach, zaczeska ledwie przykrywająca czubek głowy. Gestykulował jak potępieniec i co rusz rwał mu się głos, kiedy rozmawiali przy trzepaku w jednej z bram na Mariackiej. „Nikt nas nie podsłucha, nawet babcie w oknach będę pewne, że tu odchodzi mała profesjonalna robótka ręczna”, powiedział ten zaskakująco dobrze rozeznany w miejscowych realiach mężczyzna nieuchronnie zbliżający się do wieku średniego. I rozpoczął swoją spowiedź:

– Widziała pani pogrzeb? No właśnie! Jakie splendory, goście, stolica. A wszystko to w przededniu wyborów. Oficjalnie Sondzia zginął przygnieciony aktami, kiedy został po godzinach na rozpoczęcie długie weekendu. Komórka leżała 15 centymetrów od jego ręki, ale nie mógł jej odebrać, prawda? Wszystkie gazety tak to opisały, także wasza. A to ten trzeci rodzaj prawdy jak mawiał dobry ksiądz Józeff. Sondziego znaleziono tuż obok A4, ubranego tylko w  bikini.

I zamilkł, choć jego palce nadal nerwowo chodziły po kieszeniach. Grzebałtowska chwilę myślała:

– Ale tam są zaraz obok Trzy Stawy. Może na wrotkach jeździł? I nie chciał się zanadto opalić na torsie? I żeby rodzinie nie było wstyd, podano taką wersję?

Przez twarz mężczyzny przebiegł grymas, który go jeszcze bardziej – choć wydawało się niemożliwe – oszpecił.

– Ale pani nic nie rozumie – Wręcz zawył z rozpaczą. – Znaleziono go po tej stronie autobahny. W tzw. trójkącie sprawiedliwości. Tuż obok policji.

Uspokoił się i poprawił plecaczek.

– No muszę iść do Biblioteki Śląskiej, książki oddać. Do widzenia. Niech pani idzie za bikini!

Maryśka musiała uporządkować fakty. Multum myśli przychodziło jej do głowy. Babcie w oknach spoglądały na nią z potępieniem. Jedna z nich zadzwoniła najwidoczniej do syna i wydzierała się, by zrobił coś z tą lafiryndą. Takie rzeczy na Ślunsku? Wartości rodzinne to rzecz święta! Naszych dziołchom robotę zabiera, zdzira jedna.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s