B. ostrożnie odsunął firankę i wyjrzał za okno. Nadal tam był. Siedział w prochowcu, na nogach miał znoszone półbuty, jego głowę przyozdabiał zamszowy kapelusz. Najbardziej jednak demaskowała typa trzymana w ręku gazeta. Kto w dzisiejszych czasach czyta prasę papierową? Szpion, jak nic.
W końcu go dopadli. I to właśnie teraz, kiedy znajdował się u progu wielkiego odkrycia. B. dyskretnie wycofał się w głąb pokoju i westchnął ciężko. Trzeba będzie wrócić do analogowych metod. Na szczęście w domu cały czas znajdowała się wielka encyklopedia w dwunastu tomach z 1973 roku, nie wiadomo czemu nazywana gdzieniegdzie radziecką. Jakie on tam przepiękne hasła znajdował, takie przez wszystkich już zapomniane, wyszczute z polszczyzny za nienawiść i brak symetrii! W tym jedno słowo tajemne.
Po dziadkach zachował również liczydło i teraz zaczął machinalnie przebierać palcami po kulkach z drewna niczym po różańcu przywiezionym przez babkę ze Stambułu. Na handel, jeszcze PRL, ale coś z tym różańcem było nie tak, coś tam się nie zgadzało, więc pozostał w familii. Wpisał „gołe baby” do wyszukiwarki, trzeba symulować codzienną działalność na komputerze, bo jak śledzą w realu, to pewnie założyli cyfrowy podsłuch. Pomyślał chwilę i następnymi hasłami była Wielka Lechia oraz „Tajemnica liczb”. Doprawił jeszcze Tekielim, niech mają zagwozdkę w tym ABW.
B. mianowicie od dwudziestu pięciu lat, od czasu gdy w jego nastoletnie wówczas łapki wpadł podwójny numer „Brulionu”, ten z flupami zresztą, poszukiwał pięciu słów, które kierują światem. I obecnie był już na finiszu swych peregrynacji. Brakowało mu tylko ostatniego. Pierwsze to Susłow, drugie arbuz. I w tym momencie się zorientował. A co jeśli podsłuchują jego myśli? Nie może myśleć o Tajemnicy!
Jeśli te słowa trafią w niepowołane ręce, skutki mogą być p r z e r a ż a j ą c e. On chciał tylko napisać wielką powieść, ewentualnie zbiór opowiadań, które odmieniłyby światową literaturę, ale takie słowa posiadają potężną moc twórczą także w rzeczywistej rzeczywistości. Wypowiedziane z odpowiednią intonacją, w należnym porządku, są w stanie obalać rządy, powodować erupcje wulkanów, mogą nawet doprowadzać do zmian w myśleniu prawicowych komentatorów politycznych. No nie, zaraz się skarcił, nie wymagajmy od razu cudów.
B. podgłośnił swojego ukochanego Emperora – niestety trójka nieodmiennie ssie, pomyślał ze smutkiem – na komputerowym sprzęcie, głośniczki charczały i miał nadzieję, że zagłuszają jego myśli. Trzeba by wypuścić Herbiego, bo jak już zamkną, to kto się nim zajmie. Ale czy da radę w miejskiej dżungli? Całe życie w mieszkaniu, pieszczoszek taki delikatny i krytycznie spojrzał na swojego ptasznika. Ciekawe ile ma jeszcze czasu? To tylko jedne słowo…
****
Napalony Wikary odwinął Pawełka z folii i wsadził sobie do ust. Kompletnie mu nie smakował. To twarde trąci tranem, niemytym cielskiem podstarzałego chłopa, to płynne kompletnie zwietrzałe. A fe! I wyrzucił batonika do kosza.
Napalony udał się na miasto, by posłuchać najnowszych plotek politycznych i zanotować najlepiej rokujące gejmczandżery. W autobusach już go niektórzy poznawali, po złachmanionej koloratce, stąd ten kamuflaż. Zresztą trochę piździało, ledwie 25 stopni w cieniu, a on sobie za młodu na plebanii w Wyszkowie odmroził trochę pośladki. Ach, ale mieli pomysły tamtejsi ministranci, wspominał z rozrzewnieniem. Ławeczka uwierała go w tyłek. Cholerny Trzaskowski dla gejów wszystko, zwykłemu człowiekowi nic. „Gość niedzielny” dobrze o tym pisze w numerze świątecznym i Wikary z uznaniem spojrzał na pełną blasku twarz Ukrzyżowanego biskupa Hosera, dobrotliwie nakazującą wyparcie się grzechów.
Biedak zapomniał, że mamy Wielkanoc i dziś żaden autobus na ten akurat przystanek nie przyjedzie.