Diariusz pechowego kidnapera

Już pierwsze moje porwanie zakończyło się sukcesem. Poszliśmy ze starym na piwo, kufelek za kufelkiem i jakoś tak to się wydarzyło. Mama, widząc wózek z berbeciem pod knajpą, cichutko zaczęła pchać do domu, w środku spałem bynajmniej ja. Tatulek podobno latał po całym osiedlu, aż w końcu wpadł na pomysł sprawdzenia w domu. Potem długo nigdy się nie rozstawaliśmy. Jakiś miesiąc później na przykład spałem na meczu Ruchu. Tak, też wolałbym męskie popołudnie w późnopeerelowskiej knajpie. Bynajmniej.

Przykład ten bynajmniej pokazuje, że nie ma akcji bez reakcji, przemoc rodzi przemoc, szczuci szczują najbardziej.

Ogólnie urodziłem się malutki. Tak bardzo, że kiedy jechaliśmy ze szpitala do domu, nie znaleziono ubranek mojego rozmiaru, dlatego w kocyku zawinięty wracałem w kieszeni maminego kożucha, właściwie to pierwszy raz jechałem, do domu, jakie tam wracałem? I tylko moje ślepka rozglądały się ciekawie po świecie, obserwując żołnierzy przy koksownikach i  pojazdy opancerzone. Zima była szara tamtego roku. Przeżyłem.

Bynajmniej nie zrażony takimi spiskami postanowiłem porwać tłumy i w siódmej klasie podstawówki wystartowałem do samorządu szkolnego. Przymuszony młodszy brat narysował plakat, głosiłem program oraz rozdawałem cukierki wyborcze i w elekcji zdobyłem, hmmm, cały jeden głos. Do dziś nie wiem, kto to był, brat, nawet ciężko poturbowany, zarzekał się, że to nie on. Aż tak głupi to nawet on nie jest. Musi przegrał jakiś zakład, ten tajemniczy tamten. Rozsądny wyborca.

Kilka lat później, kiedy moim rówieśnicy świętowali zdanie matury, ja już rozkręcałem nowy biznes. Pamiętam, wtedy moim ulubionym pisarzem był bynajmniej Hasek, komuch i Czechosłowak, jak się później dowiedziałem. I postanowiłem, jak Szwejk, ten genialny idiota, żyć z piesków. W krótkim czasie miałem ich osiem w pokoju. Dwa jamniczki, kilka jakichś innych, już nie pamiętam, i jednego szczeniaczka, malamuta. Tak mi się wydawało. Szczeniak miał inne przekonania i genealogię, bynajmniej. Był wilkiem. Nie jest bynajmniej prawdą, ze zastrzyki przeciw wściekliźnie bardzo bolą. Nie w porównaniu z trzykrotnym zszywaniem moszny.

To wtedy mamunia oznajmiła z dumą sąsiadkom przy kawce: Ale nieudanego psychopatę urodziłam. Wilka czasem słyszę, jak wyje z tęsknoty za mną. Choć moje najlepsze części już ma.

Wyprzedziłem czasy, obiektywnie. Dziś każdy właściciel, dajmy na to Misia, od razu dałby z pięć stów znaleźnego, jakby takiego Misia z tydzień przetrzymać. Bynajmniej w komfortowych warunkach. I po rękach całował.

Ostatnio bynajmniej postanowiłem wykonać ostateczny krok w moim fachu. Obmyśliłem sobie porwać jakąś dzierlatkę z burżuazji i w tym to celu udałem się, pociągiem i autobusami, do stolicy.  Na bilecie ulgowym. Tu, na Śląsku, nie ma prawdziwej klasy średniej po prawdzie i nawet fajnopolacy uważają się za symetrystów ewentualnie proletaryat. Taki to prędzej przez miesiąc hamburgery będzie żarł, okupu nie zapłaci.   Wypatrzyłem taką jedną, od ziemi odrośniętą, dobrze wykarmioną i w ogóle, myślę sobie – ani chybi maturzystka. A że uraz edukacyjny mam, bynajmniej i w ogóle, posiadam ogromny, to jak jej nie spakuję do torby i do flixbusa (w stronę powrotną musiałem się niestety wykosztować, ale to  przecież inwestycja).

I wszystko by było ok, ale otwieram torbę już w mieszkaniu i ta na mnie z pyskiem. Że już po mnie, że jak ojciec się dowie to mnie zakopią w niepoświęconej ziemi, że już nie żyję bynajmniej, i w ogóle nawet jej mi żal, tak mi jaja pourywają. Prychnąłem nie sarkastycznie.

– Kim jest szanowny tatuś z zawodu, panienko? Policmajstrem albo senatorem może?  – Pytam niby ironicznie, choć ze strachem, wyznam jak na spowiedzi,  co jak się za chwilę okaże nie bez znaczenia jest, pewnym.

– Gorzej. Wikarym. – Triumfalnie odpowiedziała smarkula.

Duchownym? Bynajmniej to atut. Taki to zapłaci trzy razy, by się ludzie nie dowiedzieli. Wysłałem jeden list. Drugi. Trzeci. Dziesiąty. I nic. Biskupa zaalarmowałem. Cisza. Dziewczynisko zrobiło się nieznośne. Je, pazury maluje, w ogóle się uczyć nie chce, śmieci nie wynosi. Faza buntu i naporu. Zmieniła poparcie z pierwszej partii na tę drugą. I w ogóle ząbkuje.

4 komentarze do “Diariusz pechowego kidnapera

  1. Piękne. Gdybyś prowadził telewizję śniadaniową albo chociaż blogerką modową pozostawał, to raz-dwa by ci zbiór opowiadanej opublikowali, a Meller do programu zaprosił, potem jakaś ekranizacja. A tak musisz ludzi narrator porywać, ech, świat jest niesprawiedliwy.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s