– Ilu trzeba Polaków, by nad Wisłą zapanował ład i porządek? – Zapytał profesor i zaraz sam sobie odpowiedział:
– Żadnego. Wystarczy jeden Niemiec i kilku Rosjan. – I typowy żydowski intelektualista ze Wschodniego Wybrzeża zaśmiał się z całego gardła, choć jego pradziadek swego czasu wydostał się z Ellis Island tylko dlatego, że nauczył się czytać na odcinkach „Ogniem i mieczem” w krakowskim „Czasie”.
Jakubowi czasem żal było starego. W latach 90. otarł się o ekonomicznego Nobla, jego wzór odsetek z lokat gwarantowanych obligacjami zakładów pogrzebowych w Campton był wybrany narzędziem finansowym roku 1993 i przez dekadę napędzał Wall Street. Aż przyszedł rok 2008… Krążyły plotki, że Schaefer nie powędrował do kicia tylko dlatego, że dogadał się z federalnymi i ujawnił kilka sztuczek. Komunizujące dzieciaki z kampusu spoglądały na niego z pogardą. Zaraz po krachu ich rodzice musieli zwolnić meksykańskich ogrodników, co drastycznie zmniejszyło i tak minimalne transfery z bogatego Zachodu na biedne Południe.
Ta Ameryka strasznie go rozczarowała. Jak był mały wszyscy w familii mówili, że USA to taki lepszy Rajch i z podziwem oglądali zdjęcia znad Niagary kanadyjskiej odnogi rodziny, ale na bogów!, gdzie temu dziwnemu, pojebanemu krajowi do Europy? I to nie do jakiejś Szwajcarii, a choćby i do malutkiego Radzionkowa.
Jakub westchnął i odniósł tacę do kuchni. Ominął go maraton bostoński, choć specjalnie sfałszował najlepsze życiowe wyniki, takie to jest stypendium. Uczył tłuków większych nawet niż na politechnice gliwickiej, nie rozumieli najprostszej zasady, że pieniądz w dzisiejszym świecie to głównie mit. I dlatego trzeba go zgromadzić jak najwięcej. Fizycznie, w złocie, najlepiej w ziemi. Tacy ufni w kawałek plastyku, białe zęby i US Navy.
I tak go lubili. Lubiły.
– Prawdziwy z pana europejski dżentelmen – Szczebiotały hoże, odkarmione na zmutowanej kukurydzy, rudowłose piękności ze Środkowego Zachodu. Wtedy przypominał sobie, by nigdy nie zamykać gabinetu i wyprowadzał – „Pozwól, piękna” po polsku, w angielskim to już by było molestowanie – na korytarz. Poprawiał fular i chował binokle do kieszonki koszuli.
Jedyną intelektualną ulgą w tym wariackim kraju były poranne treningi męskiej reprezentacji pływackiej uniwerku. Szczupłe nóżki, potężne bary. Jakubowi, znanemu estecie i koneserowi męskiej urody, nie przeszkadzały nawet, skurczone do rozmiarów antycznych, mikro kutachy tych młodych chłopaków. Ani smród chloru i wstrętna kawa z automatu.
Tęsknił.
Nawet za Kamilem.