– Panie kolego, kopsnij szluga – Rzaba wysunął paczkę i z samarytańską, nabytą pod Silesią, cierpliwością zaproponował:
– Dwa sobie pan weźmie od razu. – I dopiero teraz zorientował się, że mówi po polsku. „Aż tak to widać”? pomyślał w równym stopniu rozbawiony i zrozpaczony. Jakby budząc się z letargu rozejrzał się wokół. Pusto. Wiatr szarpał kratami, które – od lat nieoliwione – pojękiwały jak dusza potępiona w siódmym kręgu piekła. Nikogo nie było. Zwidy mam, doszedł do wniosku europejski intelektualista na wygnaniu w Ameryce.
Osławione San Francisco okazało się nudniejsze od centrum Katowic po godzinie osiemnastej w środę, gdzież mu do takiego Lublińca, pomyślał profesor na wspomnienie młodzieńczych ekscesów i dołączył do grupy zwiedzających.
W paczce ukraińskich marlboro brakowało dwóch cygaret.
****
Więzienie Alcatraz zakończyło swą działalność jeszcze w latach 60., kiedy to nastał czas progresizmu oraz walki o prawa człowieka i władze w swej mądrości uznały, że najbardziej humanitarnym rozwiązaniem kwestii zbrodni – czyż jest ona genetycznie zaprogramowana czy też wynika z warunków społecznych – będzie sprywatyzowanie więziennictwa oraz wprowadzenie nowych, bardziej skutecznych, sposobów wykonywania kary śmierci.
Według plotek nadal jednak było nawiedzane przez duchy najbardziej zatwardziałych kryminalistów, które wyrównywały porachunki, wymieniały się sposobami na najdoskonalsze morderstwo, przede wszystkim niemiłosiernie się nudziły. Z tegoż to względu czasem sprawiały turystom przykre psikusy, a to podwiewały spódnice kobietom, a to goliły na zero hipsterskie bródki. Wszelkich nocnych intruzów, rzekomo, topiły.
****
Senhorowi Ogarkowi nigdy na myśl nie przyszło, by wierzyć w te brednie. Już jako młody chłopak egzorcyzmował strachy na hałdach Wałbrzycha, ale co to były za lęki i mary w porównaniu z fauną folklorystyczną prawdziwego, czyli Gurnego, Śląska? Jakieś niemiecko-lwowskie popierdółki. I choć miejscowi Grecy przynieśli tu swoje demony, to taki Dionizos ukazał się miernym pijakiem, gdzież mu do pojedynczego hajera z takiej Andaluzji? Ten to w sobota po szychcie i okąpaniu chacharował aż miło było popatrzeć, a w niedziela na sumie jaki gryfny łojciec familiji!
Ogarek miał więc w czterech literach takie przesądy, ale jego meksykańskie zakapiory wręcz przeciwnie. Ściskali wojskowe M-16 aż kłykcie bielały i z paniką w oczach wpatrywali się w ciemność. Co bardziej religijni modlili się do Panienki z Guadelupe albo ściskali magiczny kieł czupakabry na srebrnych łańcuszkach. Ogarek pieprzył talizmany, wierzył w naukę. I narkotyki.
Ale i on zdębiał, gdy zobaczył znanego profesora Rzabę meandrującego pomiędzy celami, tuż obok miejsca przeładunku. Początkowo chciał chłopa wystraszyć na prababkę Gotfrdę („Kaj lebrze leziesz? Wracaj curik zu hause i rzykej na Kalwarii za grzechy”), ale potem przypomniał sobie o sposobie na żebraka, głównej metodzie unikania interpersonalnych interakcji w ojczyźnie (Ogarek też miał fakultety, a co!). Działa to prosto. Zaczepiony Polak umyka oczami przed bezdomnym i w te pędy wciska papierosy albo pięćdziesięciogroszówkę w brudną łapę intruza, w te pędy umykając do klimatyzowanego salonu Sephory albo Vision Express. Choć nie potrzebuje okularów, a perfum nie używa. Gdzieś, gdzieś głęboko tkwi w nim lęk, że kiedyś i on stanie w tym miejscu z kubkiem po kawie z Maka i wszyscy go będą mijać obojętnie.
Ogarek westchnął więc, ściągnął mostek i lekko sepleniąc zagadał:
– Panie kolego, kopsnij szluga.