Dźwiedź

Nie minęły 24 godziny, kiedy ponownie zostaliśmy wezwani do uroczego dworku w Ch., miłej miejscowości w samym środku Eurazji. Pokwitowałem telegram i wrzuciwszy wdzięcznemu młodzieńcowi napiwek, w postaci jednego pensa z Królową, do czapki z daszkiem z napisem Yankees go homerun, przekazałem zalakowaną kopertę Sherlockowi.

Mój wybitny przyjaciel ledwie przeczytał tekst wiadomości, zerwał się na wszystkie trzy nogi – akurat lekko kuśtykał po spotkaniu ze schodami ruchomymi na Okęciu w pobliżu sklepu z alkoholami – i pognaliśmy do Dover pospiesznym dyliżansem. W Calais przesiedliśmy się do małego odrzutowca i przed kolacją znaleźliśmy się u wrót znanego już parku, którego nie ma potrzeby tu ponownie opisywać. Strażnik był bardzo podobny do poprzedniego, więc musiał to być jego brat bliźniak, bo według kodeksu pracy z 1889 pracować w ogóle nie mogły dzieci poniżej lat sześciu, a dniówka dorosłego nie mogła być dłuższa niż 36 godzin na dobę.

Sherlock dał mi jeszcze na parostatku telegram do odczytania, wiec starannie go przepisałem do mojego notebooka najwytworniejszym z gęsich piór:

STOP Polonia Neandertalis. STOP. Zwyciężymy. Jeszcze Polska nie zginęła! STOP. Umieramy..

***

We dworze miejscowy inspektor tutejszego Scotland Yardu, nie wiedzieć czemu zwany tu komisarzem policji, przeprowadzał śledztwo. Sherlock wszedł dzięki wparciu ambasady, swą przydatność udowadniając podaniem szczegółów kształtu … na lewym pośladku denata. Czyli naszego miłego gospodarza. Jego małżonka pozostawała w szoku w Waszyngtonie. DC.

Ja w tym czasie spacerowałem alejkami wybrukowanymi kostkami Bauma za unijną dotację i spostrzegłem, w oddali, wspomnianego już uprzednio rewolucjonistę Wosia. Melancholijnie przemierzał park, co mnie zdziwiło. Zaczytany w grubej księdze, chyba Marksie, notabene moim sąsiedzie za młodu,  ledwie mi się odkłonił spod kaszkietu. Ach, te klasy niższe, co za żywiołowość i odraza!

– Tak, energetyka wiatrowa to przyszłość ludzkości – Zagaiłem.

– Hmmm… – Odmruknął.

– Pozwoli zachować naszemu Imperium wiodącą pozycję nad tymi czarnuchami i żółtkami. I sfinansujemy dochód podstawowy z zysków ze sprzedaży licencji, pan jako, jak mniemam, socjalista, powinien być zadowolony?

Wyminął mnie sarkastycznie i ruszył w swoją drogą. Ku kapliczce miłoście pośrodku fontanny z aniołkiem.

Sherlocka już nie było we dworku. Esemesem kazał mi wracać do Londynu.

***

Na Baker Street pojawił się dopiero po tygodniu, ubrany w garnitur ministra któregoś z tych strasznych  wschodnioeuropejskich królestw, taszcząc na barkach futro potężnego zwierzęcia.

– Sherlocku! – Rzuciłem się heteroseksualnie witać mojego przyjaciela.

Kiedy już leżeliśmy w łóżku, każdy oczywiście w swoim, Holmes rozpoczął swą opowieść:

Jest to rodzaj legendy ludowej. Jak ta nasza o Roblyn Hałdzie. Dawno temu, podczas jednej z tychże jakże nudnych polskich ruchawek, tamtejsi chłopi spalili trochę dworów, porabowali, porozcieńczali krew dziedziców. Zwykłe wschodnie barbarzyństwo Watsonie. My takie sprawy załatwiamy jednym maksimem albo działkiem laserowym, a tam dalej kosy pozostają w użyciu. I wszystko za wrażym poduszczeniem ościennych mocarstw drugiego sortu i daty ważności. Ach co Polacy! Dla nich wszystko, z nimi nic.

No więc grupa takiej  tal jakby arystokracji, szlachtą tam zwanej, próbowała się skryć do jaskiń, gdzie jak się okazało, rezydencjowała rodzinka niedźwiedzi jak tam zwą, nie wiedzieć czemu, dźwiedzie. I te niedźwiedzie przyłączyły się do Partii Szeli, po długich deliberacjach ideowych zresztą, i kości Jaśnie Państwa podobnież zdobią dolne partie kilku jaskiń w Małopolsce i Galicji Zachiodniej. Niedźwiedzie jadają od pokoleń na srebrze, a ich duchy w pewne noce wędrują po krainie całej szukając sprawiedliwości. Tak mówi podanie.

Kiedy zobaczyłem salon w którym nas goszczono, cały we krwi, to od razu zrozumiałem – albo to były nasze specsłużby albo legendarny stwór. Jest tylko jedna prawdziwa wersja wydarzeń zawsze, więc ruszyłem w poszukiwania Niedźwiedzia Zemsty. Ku czemu skłoniła mnie też pamięć o podejrzanie grubym futrze przed kominkiem, które zniknęło od naszej poprzedniej wizyty. Ale go nie znalazłem, choć szukałem nawet w Afryce, tam teraz chłodniej niż w Polsce. Futro okapi wziąłem od babci, by nie było przeciągów od drzwi…

Zasnąłem.

1 komentarz do “Dźwiedź

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s