Był tak niepodobny do nikogo, że czasem nie poznawał san siebie w lustrze. Znajomi, jeśli takie typy można określać słowami sugerującymi jakąkolwiek sympatię, mylili go z osobnikami tak nieprzyjemnymi, że nawet policja omijała ich szerokim łukiem. Był wybitnym sucharzystą – rzekomo odnalazł w otchłaniach internetu stary regulamin marynarski wojennej Wielkiej Brytanii , w którym stało:
Do przyrządzenia chleba o przedłużonym czasie przechowywania, zwanych dalej Sucharami, weź cztery miarki prosa, dwie mąki, garść zjełczałej ironii, szczyptę soli na ranę, ociupinkę zleżałego sarkazmu y wymieszaj w wielkim kotle, niech się pyrka przez cztery godziny. Wystygłą masę formuj w cegły, przed spakowaniem do pokutnego wora każden jeden okrasz dwoma robakami zwątpienia. Twoje suchary przestaną być wegańskie, a marynarze dostaną cidzuenną porcję wysokoenergetycznego białka. Z grogiem.
Z czego się utrzymywał nasz bohater? Ni bardzo wiadomo, podobno z głębokiej nieznajomości prawa, ale kto by w takie gadanie wierzył? Bakałarze prawa to ludzie uczciwi, błyskotliwi, gotowi do najgłębszych poświęceń, miłośnicy białych opli i czarnych golfów. A tenże rzeczony nasz bohater nie wykazywał się żadną z tych cech, no w nadmiernej ilości bynajmniej.
Nie był to jednak łajdus totalny, taki jak pewien wampirzy chuligan znad Morza czy też bardziej Zalewu, miał pewne ludzkie cechy charakteru. Na przykład wypadały mu włosy oraz kruszyły się, z wiekiem, zęby, no i posiadał – w nadmiarze – kredyt hipoteczny, najprawdopodobniej we frankach. Był więc, jak by na to nie patrzeć, podporą społeczeństwa. I to nie tylko lokalnego.
W wolnych chwilach leczył, przywracał do psychicznej równowagi, strachliwe meble. Krzesła, które tak lubowały krągłe dziewczęce tyłeczki, że wpadały w paraliżujący strach na myśl o owłosionych dupach spoconych grubasów i się łamały. Regały, które uginały się pod dziełami zebranymi Remigiusza Morza i krewni wyśmiewali je na rodzinnych uroczystościach, nawet wujek antydemokrata z Raciborza, na swym krzyżu noszący biografie Stalina, Dzierżyńskiego oraz Mao, czy też raczej Dużo innych tego typu tytułów*. Zaanektowane przez kotełki szezlongi, rozkalibrowane nadmiernym użytkowaniem przez cudzołożników łoża małżeństwa, a nawet wielkie systemowe szafy z Ikei, zmuszone do przechowywania trupów.
Wszyscy ci życiowi rozbitkowie mogli liczyć na terapię u człowieka bez właściwości. I tak to w poczekalni przed gabinetem pani Szafowa pozdrawiała młodziutkie Krzesło, a stareńkie Łoże Małżeńskie pytlowało z dystyngowanym Kredensem, któren kredens popadł w antymysią fobię – kiedyś, dawno temu służyli razem w jednej rezydencji. Nasz bohater powiesił sobie na ścianie dyplom uniwersytetu korespondencyjnego w Lubinie i natychmiast przystępował do naprawy.
W ramach jednego ze swoich licznych interesów – szczucie, hejtowanie, dywersja – handlował i drewnem. W lizingu sprawił sobie karuzelę. Śmiechu. Którą kręcił zdemenciały Krasz, słynny niegdyś kryminalny, dziś nieśmieszny staruszek złamany licznymi odsiadkami z coraz bardziej wypłowiałymi bandyckimi tatuażami, do tego abstynent. Cały na czarno. Zatrudniony.
*W tym miejscu należy się śmiać. Można popić wodą.
Uniwersytet w Lubinie nad biurkiem?
PolubieniePolubienie