Mamusia weszła więc do sklepu rzeźniczego i zapytała grzecznie od progu:
– Pani Nowakowa! Jest jakieś mięso?!
… choć wokół na hakach było pusto i tylko w jednej ladzie, nie podłączonej co prawda do prądu – czy takie już wówczas w Polsce Ludowej się zadomowiły? – coś się ruszało. O tym jednak za chwilę.
– Co?! Ano nic, nawet na kartki!! – Równie grzecznie odpowiedziała Pani Nowakowa w białym fartuchu, nadal atrakcyjna mimo czterdziestki na karku oraz wąsika nad wargą. Wykonywana praca zwiększała jej urok. – Choć w sumie. Rano przywieźli, ale ludziska coś nie biorą. Proszę spojrzeć.
I mamusia podeszła do lady, a tam coś jakby się nadal ruszało i wierzgało ledwie wykształconymi nóżkami.
– Ślimaki? Francuzi to jedzą, nie może być takie złe – Myślała głośno mamusia. – Może jak dam do rosołu, to nikt się nie zorientuje?
– Co też pani, przecież to dzięcina. Jeszcze żywa, z wczorajszej nocy. Tego się nie gotuje.
– To ja może poproszę na spróbowanie, jakieś pół kilograma – Mamusia miała już dość tej dyskusji i chciała jak najszybciej skoczyć do monopolowego. Była już w końcu piąta rano, wódkę mieli niedługo przywieźć.
– Nie kroimy! Cała albo nic.
– To ja poproszę… najmniejszego.
– Nie ma sprawy. Pani patrzy, tu leży taki pokurcz, może być?
Mamusia skinęła głową.
– Dwa tysiące sto – Ciężarki stukały na solidnej wadze, kiedy Pani Nowakowa nimi manewrowała z długoletnią wprawą. – Rzeczywiście trochę malutki, ale proszę się nie martwić, urośnie. Zapakować? – I już zawijała mnie w papier.
Tak to trafiłem do Domu.