Agent jest to imponujący mężczyzna o zniewalającym uśmiechu.
Sam się zgłosił, by otoczyć mnie swoją opieką. Wertowałem wtedy wielką encyklopedię PWN, by odnaleźć źródło inspiracji – jeszcze jako nastolatek schowałem gdzieś odziedziczone po starszym sąsiedzie fotosy z tygodnika Razem, i do dziś nie potrafię ich odnaleźć – kiedy stwierdził, że dalej tak być nie może i on już załatwi, że razem podbijemy świat. Miałem nadzieję, że nie trzeba będzie się w tym celu rozbierać, ale nie pisnąłem ani słowa. Musiałbym trochę ujędrnić cycki.
I tak to się kręci.
Ma swoje słabostki ten Agent, na ten przykład lubi ludzi. Kiedyś zapytałem, czy nie boi się, że go w końcu zamkną za kanibalizm, to prychnął i powiedział, że nie po to był studentem prawa, by się teraz strachać byle czego. Poza Kotą, dodał filozoficznie i trochę niezrozumiale, chwilę później i aż się wzdrygnął.
Albo jak podjeżdża swoją limuzyną na moje osiedle, to zawsze chce zadać szyku. Trąbi, klaszcze, pali opony. Serio, wyciąga z bagażnika, oblewa specyfikiem ropopochodnym i podpala. Starowinki z obu bloków gapią się na niego z okien, a on unosi ręce w geście triumfu i maszeruje do mojej klatki jak Gołota do szatni po walce z Tysonem. Najchętniej wymieniłbym zamki, ale no cóż, cały czas ma w szufladzie biurka naszą słowną umowę.
Biały opel stoi na parkingu na dole i Agent zza firanki sprawdza, czy coś się z nim nie dzieje. Bo wy tu na Śląsku dawno takiego cuda nie widzieliście! No racja, od czasu jak wyjechał z fabryki w Gliwicach, to nie widzieliśmy. Ładnie go turecki handlarz w Bochum odpicował przed wysłaniem z powrotem do ojczyzny, ale z tym licznikiem to serio przegiął.
No, ale jest kochany. Nie Turek, choć trochę go przypomina, ale Agent. Kiedyś zaczął rozrzucać banknoty po podłodze, a potem legł na dywanie – specjalnie odkurzyłem na tę okazję – i zaczął przystawiać dziesięciozłotówki do lica. Prawda, że podobny?- Zapytał z dumą. Potwierdziłem ostrożnie: No jakby zgolić wąsy, przyciąć włosy, rozmyć rysy, to wypisz wymaluj. To mój pradziadek – ogłosił z emfazą – i zaczął chrapać.
Na trawniku wypalał się grill.
Najcieżej jest jednak z szamponem. Zużywa go tyle, że nie ma zmiłuj. Przed każdą wizytą jadę do hurtowni i kupuję całe pudła. I tak nie starcza. Niby eks metaluch, ale chyba z krypty. Porządny Hanys kąpie się co sobotę, śląski metal raz w miesiącu. Faktury po tych szamponach zabiera, bo ma zaprzyjaźnionego speca od podatków w WARSZAWIE – musielibyście usłyszeć jak wymawia nazwę naszej kochanej stolicy – i to są jego prawa. Intelektualne. Udaję, że rozumiem.
Ostatnio się martwi. O Ryśka.
Riedla?, zapytałem. Szczęśliwie nie żyje od lat, niczego już nie nagra. Bez strachu. I poklepałem go po barkach w geście pocieszenia. Spojrzał na mnie jak na zmarnowany talent i nazwał Brożkiem.
Zabolało. Jak siusiak, kiedy byłem mały.