Życie pisarza (9)

Na Kalinę jeździliśmy gryźć szklanki, kupować buciki, ale przede wszystkim naprawiać Malucha.

Nie mojego brata oczywiście, któren jako potężny wcześniak, a nie taki wypłosz jak ja, i tak ciężko chorował i jeździliśmy go czasem odwiedzać w szpitalach, gdzie Mamusia nie mogła brać go nawet na ręce, bo od razu wszystkie inne maluchy otwierały oczka i wyciągały łapki, że też chcą do góry i się wszystkim smutno robiło.

Jeździliśmy na Kalinę, z Tatuniem, naprawiać nasz cudowny samochodzik, ja Tatuś i niestety czasem ten drugi maluch. Mamusia była zbyt mądra, by wikłać się w takie awantury.

Ile ja się musiałem za nim nachodzić i upilnować! Żeby nie jadł węgla, a przynajmniej – nie za dużo. Absolutnie nie można się kłaść na pasie transmisyjnym! Raz go ściągałem prawie z samej góry, jak już miał spaść, prawie że do pieca! I nic, dalej gaworzył radośnie.

Tatuś w tym czasie w garażu, absolutnie na lewo, próbował odkryć co tym razem znowu się stało z Maluchem, a ja mogłem odetchnąć dopiero wtedy, kiedy udało mi się tego małego gizda przywiązać do transformatorów, za co, kiedy Tato w końcu wyjeżdżał Maluchem, nieziemsko mi się obrywało, a ten mój brat wyglądał jak aniołek, taki pulchniutki i jeszcze te loczki! Czyściutki, a ja cały z pyłu i miału węglowego, sznurowadło na bank rozwiązane, spodenki rozdarte, gęba naznaczona siniakami. Oj, obrywało mi się od Mamuni jak już wracaliśmy do Batorego, natychmiast lądowałem w kąpieli, choćby gaz odcięli i nie było ciepłej wody.

Ten mały lebiega zazwyczaj już spał, kiedy ja, z porządnie wyczyszczonymi za karę uszami, mogłem zasiąść do kolacji.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s