Życie pisarza (10)

Przeglądam poprzednie akapity i zastanawiam się, czy nie traktuję w nich braciszka nadmiernie surowo?

Któż uwierzy, że trzeba go było cały czas pilnować, a jak kiedyś utknął w przesiewaczu w elektrociepłowni, to pół Batorego nie miało ciepła i prądu, szczęśliwie wszyscy sąsiedzi i tak obwinili o to komunistów? Toż to była pełzająca bestia, chybotliwy lewiatan zagłady i jeździec apokalipsy na pluszowym koniku, kiedy jeździliśmy na Szombierki, do kuzynostwa. Posiadali oni na własną własność olbrzymiego konika na biegunach, wyglądającego z mordy na wiecznie głodnego zresztą, co sprawiało, że tak inteligentne dzieciaki jak ja spoglądały na niego z permanentnym brakiem zaufania i wolały się do stwora nie zbliżać.

Gdzie twój realizm, grafomanie!, zakrzykną za chwilę najwierniejsi czytelnicy, w liczbie dwóch i pół, bo reszta, a już na bank żeńska, mnie od dawna nienawidzi. Takie małe gizdy są po prostu ciekawskie świata i zawsze łażą za starszym rodzeństwem. Nie ma w tym żadnej złośliwości ani złej woli, boroczki zwyczajnie też chcą być częścią rodziny i wypełniają, według swego malutkiego rozumku, obowiązki familijne.

Tak?

To dlaczego spoglądam teraz na pewne zdjęcie, wykonane u mistrza fotograficznego na Szarleju, którego to Szarleja nie należy mylić z Piekarami Śląskimi, które rozpoczynają się trochę wyżej? To zdjęcie to dowód ostateczny systemowych niecnot mojego braciszka w wieku wczesnożłobkowym i, zarazem, moich niezmierzonych pokładów cierpliwości, która to cierpliwość charakteryzuje mnie najbardziej po dzień dzisiejszy. To Babcia wysłała nas do fotografa i słusznie poczyniła, bo mam teraz w ręku ten jakże ważki dokument epoki!

Siedzimy na tym zdjęciu na fotelu bujanym i mnie, ledwie, ledwie co widać, tak jestem ściśnięty między pupą brata mego i lewym oparciem bujającego mebla. Ja, syn starszy, muszę ustąpić przed cielesnym naporem syna młodszego. On siedzi jak na tronie, iście po królewsku wpatruje się w aparat, z miną przyszłego zwycięzcy. Ja nie wiem, gdzie schować oczy, tak mi wstyd z całej tej sytuacji i wyglądam, nie ma co ukrywać, jak i dziś zdarza mi się wyglądać. Trochę jak menel, i to nie z tych lepszych. Sznurowadło – oczywiście przez przypadek – nie zawiązane i furkocze w eleganckim atelier, guzik oderwany, więc spodnie ze mnie lecą, fryzura w nieładzie. A on, nie dość że mnie ścisnął, to wygląda jak z żurnala albo gazetki promocyjnej Lidla w tygodniu dziecięcym. I jeszcze… je. Ciastko albo chleb.

Czyż trzeba mocniejszych dowodów na wrodzoną huncwotowość mojego brata?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s