Zmuszony okolicznościowymi do udania się w podróż, przygotowałem się do niej adekwatnie. Wyciągnąłem z szafy przedpokojowej solidne, specjalnie wzmacniane, buty turystyczne, sprawdziłem pogodę w aż trzech serwisach meteo i na wszelki wypadek dotroczyłem puchową kurtkę do plecaka. Śpiwór, zrolowany, już dawno był przymocowany na paskach. W kieszeniach miałem pełno medykamentów, w tym kilka pożyczonych od Wurmana, w plecaku trzydniową zmianę bielizny, onuce, żelazny zapas żywności oraz zapasowy, potwierdzony notarialnie, zestaw dokumentów i urządzenie do filtracji moczu.
Gotowy byłem ruszać w drogę.
Moi współpasażerowie patrzyli na mnie jak na debila. Nie pierwszy raz. Przyzwyczaiłem się. Zobaczymy jak pojawią się perturbacje! Kto odpadnie, a kto ruszy dalej.
Podjechał pojazd, który z trudem nazwałbym eleganckim. I jeszcze klimatyzacja działała aż zbyt dobrze, obwinąłem się szaliczkiem.
Kierowca był szaleńcem i próbował nas wszystkich zabić.
Na kolejnych przystankach wsiadały typu coraz mniej gotowe do tak dalekiej wędrówki.
To się musi skończyć tragedią, pomyślałem.
Jakimś cudem dojechaliśmy i tak po morderczym kwadransie znalazłem się w centrum Katowic.
Za dwie godziny czekała mnie droga powrotna.
Na razie jednak mogłem odetchnąć.