„Furaż to je w garaż”
Kupowałem właśnie jaja, świeże na tort, kiedy usłyszałem to niepokojące zdanie, które otworzyło jakąś sekretną szufladkę w mojej głowie.
Po kilku krokach przypomniałem sobie. Jajka upadły na chodnik z kostek bauma i popędziłem do domu, by upewnić się w swych podejrzeniach. Szczęśliwie udało mi się zakończyć remont pokoju trochę wcześniej i wszystkie moje książki już dawno wróciły na swoje miejsce. Wszystkie trzy książki; kieszonkowe wydanie „Jak pisać, to tylko dla pieniędzy” Blogera Kamilka, pierwsze wydanie wiców Masztalskiego i oprawiony w ekologiczną skórę tom „Sekrety tego świata i światów inkszych”.
Mieli obóz daleko, na Uboczu, uprawiali orkisz, który przerabiali na proch strzelniczy i ropę. Postępowali wg Zaginionej Księgi Ergonautów, której preambuła głosiła „My tak mówimy, więc tak jest.”
Hasło dotyczyło sekretnej sekty Ergonautów, stworów tajemnych oraz na wpółlegendarnych, które rzekomo miały się zadawać z Čmelákami, potężnym niegdyś praskim, a obecnie spauperyzowanym w Olandii, rodem hodowców, za przeproszeniem, cipek. Choć Frantisek, obecna głowa rodziny, systematycznie wszystkiemu zaprzecza, w pierwszej połowie straszliwego XX wieku ród ten zmonopolizował europejski handel, za przeproszeniem, cipkami i ich produktami naturalnymi, przez co wielokrotnie wpływali na rynek tortów orzechowych oraz ciastek, a także na bliźniaczy parkiet porannej kawy z mlekiem albo bez.
Szczęśliwie zachowałem wycinek z poważnego pisma młodzieżowego z czasów mej młodości, nazywało się ono Cats i było pozycją bogato ilustrowaną oraz niezmiernie interesującą w szczegółach. Posiadało również dział anonsów towarzyskich i na rzeczonym wycinku zachowało się takie oto nieszczęsne wołanie:
Bardzo tęsknię, odezwij się proszę, pewnie mnie nie pamiętasz, ja nie pamiętam czy masz na imię Dzidosław czy może to z telewizji… Wiesz, za remizą w tamtym roku, mówiłeś, że masz nowy rower, z bagażnikiem… że masz klasycznego bambusa, na ryby, chciałeś pokazać…
Plan obmyślałem przez dwie nieprzespane noce i w końcu zamówiłem „Rower olęderski, tanio, prawie nieużywany za 20 ojro” od sympatycznej sprzedawczyni jeżanna66 na jednym z serwisów aukcyjnych. Gorzej poszło z wędką, bambusową, na ryby i inne płocie, jej uprzedni właściciel gonił mnie pełne dwa kilometry, zanim w końcu dał spokój. Rower co prawda nie miał bagażnika, a miał mieć, och ta jeżanna66, ale postanowiłem zaryzykować i udałem się pod wymieniony w anonsie adres.
Zastukałem klasycznym… bambusem w drzwi. Odemknęła się taka klapka na oczy jak w żeńskim klasztorze, pełnym, za przeproszeniem, cipek, choć nie tych licencjonowanych przez firmę Čmelák y brat. Wyszeptałem:
„Furaż to je w garaż”.
Wrota się rozwarły.