I znalazłem się w świecie średniowiecznej alchemii albo w pokomunistycznym garażu samochodowym, przez dłuższą chwilę nie potrafiłem tego dylematu jednako rozstrzygnąć, tak się dymiło z przeróżnych alembików i dopiero minucie dostrzegłem w tymże mroku stojący przy oknie teleskop, a także dwie potężne książki na blacie. A były to piwowska biografia cesarza Rudolfa Habsburga oraz Księga Proroctw Wszelakich osławionego Nostradamusa.
Zza mgły wychynął jakowyś stwór w żelazo oraz skóry oblecony i zza maski wyseplenił:
– Przywiozłeś?
Ostrożnie skinąłem głową, pozostając nadal z wędką, bambusową, u boku i w kapeluszu rybackim na głowie. Lękałem się, że rozkaże mi się rozebrać jakby na to anons wskazywał, ale nie:
– Bo ja już o krok jestem od receptury na złote jaja i potrzebuję tylko ten jeden odczynnik, Ogarku i jak go zdobędę ród Cmelakowy będzie znowu panował nad całym rynkiem wschodnioeuropejskim cipek i ich lukratywnych produktów. No dajże, no szybko.
I ja udaję, że w plecaczku gmeram i tylko krok jeden po drugi ku tyłu robię. Trzeba uciekać przed tym szaleńcem, zanim mnie do kotła wrzuci i przerobi na diamenty. Albo przynajmniej karmę dla zoo.
Byłem już prawie w progu wrót – tak naprawdę to nie wiem, czy był tam jakiś próg, metalowy albo choćby z betonu odlany, choć mógłby być też taki na śruby wkręcany albo zwykła listewka metalowa, ot dla picu położona, bo szacowna małżonka kazała zrobić COŚ W KOŃCU z tą podłogą, co to się jednemu mojemu znajomemu z internetu przytrafiło i małżeństwo trzeba było potem latami ratować na sesjach u psychomacherów, a co jeden to może nie lepszy w swym fachu, ale na pewno droższy – prawie już wyszedłem z tejże jaskini, kiedy klamka zapadła i wszedł człowiek jeden do jednego jak ja wyglądający, z wędką i innymi imponderabiliami czytelnika Cats sprzed dwóch dekad, łącznie z wąsem nierówno przyciętym pod czerwonym nosem.
– Kurwa, znowu lustro – Westchnął jakoś tak ociężale i ruszył ku jaskiniowcowi, który wpatrywał się w nas z rosnącym zdumieniem i zdenerwowaniem:
– Łap tego… – I tu należałoby wpisać znaczki jak w komiksach Orbity albo Korony w czasach mej, przemykającej mi przed oczami jak film pospieszny, i przedwcześnie mającej zostać za chwilę brutalnie przerwanej młodości, ale niestety klawiatura mi się zacina.
Ogarek, jak się domyślam Ogarek, zareagował pierwszy i choć zerwałem się do ucieczki nie miałem najmniejszych szans w wyścigu z tym, co na pierwszy rzut oka widać było, ach te nóżki, wytrawnym piechurem i na dodatek źle sznurówki zawiązałem przez co wylądowałem w kanale.
Samochodowym, bo to jednak był i nadal jest garaż, i teraz w nim siedzę, przykuty do zawieszenia tylnego volkswagena na płockiej rejestracji, smar, mam nadzieję, że to smar, na mnie skapuje, a moi dręczyciele pytlują coś zawzięcie w nieznanym mi języku, co to brzmi jak nieszlachetna wersja ślunskiego, czyli najpewniej jest to niemiecki, ale jakiś zepsuty.
Nie tak, oj nie tak, miała się skończyć ta opowieść. A tylko chciałem orzechowy tort upiec i zabrakło mi, waszemu Adamowi, jajek w lodówce.
Piękna literatura. Trzyma w napięciu, jak widelec włożony w gniazdko elektryczne.
PolubieniePolubienie