Za drzwiami słychać było jakieś szelesty. Sondzia wstał od biurka i wyjrzał na korytarz. Znowu nikogo nie zobaczył. Na urzędowym wózku leżały akta.
Westchnął. Zaczął przenosić teczki do pokoju, rozpatrzone sprawy umieszczając na wózku.
Kilka minut po zamknięciu drzwi usłyszał jak wózek odjeżdża. Gdyby wyjrzał, to, jak nauczyło go doświadczenie, nikogo by już nie było. Od miesiecy nikogo nie widział. A podobno sprawiedliwość jest może ślepa, ale nie nieludzka.
Dolał do fusów wody z kranu, szczęśliwie do Wisły było bardzo daleko, i rozłożył kolejne dokumenty na biurku z Ikei. Zaczął czytać. Zwykły człowiek. Niewyróżniający się z tłumu. Mógłbyś pomylić go z każdym innym. Na dołączonych zdjęciach podobny zupełnie do nikogo, odcinała się jedynie niezdrowa morska opalenizna.
Sondzia przez moment zastanawiał się, której pieczątki użyć. Walnął z całej mocy w dokument.
Auć.
Zabolało. Paliczki nie wytrzymują długą tak morderczej roboty. Choroba zawodowa.
Literatura faktu przez duże F!
Brawo!
PolubieniePolubienie
Ja tylko zauważę – choć w tekście nie pada miejsce w którym stoi biurko Sondziego – że w ślunskich kranach płynie woda z Wisły, choć z odległych Goczałkowic.
PolubieniePolubione przez 1 osoba