Dzielnica K., choć od dziesiątków lat okupowana przez wrogie siły z Fryny, ostatnio się ta okupacja jedynie pogłębia i mizernie wpływa na życie intelektualne K., pozostaje miejscem niezwykle urokliwym, miłym do życia i pełnym atrakcji. Można stracić zawieszenie na którymś z licznych przejazdów kolejowych, oberwać po głowie od miejscowych fanów pewnego klubu piłkarskiego albo przejeść się lodami w jednej z licznych miejscowych lodziarni. Życie płynie tu spokojnie, własnym tempem, poprzez liczne historyczne zawirowania oraz obyczajowe rewolucje. Tak było jeszcze niedawno.
Od kiedy jednak, pewnego poranka na samym rynku, przed miejscowym supersamem, otwartym z wielką pompą w roku osiemdziesiątym którymś, stanęła statua, pomnik nieznanego człowieka, nic już nie było takie same. Nikt nie wiedział skąd się tukej, czyli „tu”, wziął. Pytano, czy to aby nie nasz papież, ale nowy farorz od razu odciął się od charakterystycznego dzieła artystycznego. To może prezydent? Ten co spadł? Co to go zestrzelono? Dzielnica mocno niewierząca, choć praktykująca. I wtedy jeden ze starszych obywateli rzucił w przestrzeń publiczną: Ani chybi Gomułka. Taki łysy, no i ma okulary, od razu poznać intelektuala.
To by wyjaśniało, dlaczego rękę wyciągał akurat na wschód, więc pokiwaliśmy zgodnie głową. Ale potem dojrzeliśmy, że okulary takie jakby bardziej prostokątne i bez oprawek, a pierwszy sekretarz to raczej bardziej eliptyczne i szylkret. Więc nadal nie wiedzieliśmy, kto to może być. Myszka Miki może?, zapytał Heniek, co to mu pierwszy wnuk poszedł do przedszkola i teraz nie nadąża z kupowaniem bajtlowi, czyli „dziecku”, zabawek. Zwariował stary od tych obowiązków rodzinnych.
Wtedy się zastanowiliśmy ponownie nad tym palcem i wschodem. A co jeśli ostrzega nas przed zagrożeniem? Wojnę nową, powstania kolejne zwiastuje? Charknęliśmy, czyli „splunęli” my wszyscy na myśl samą, łuski słonecznika odbijały się od kostek bauma. Spojrzeliśmy na siebie z podejrzliwością. Tu każden jeden miał opę, czyli „dziadka” w inkszym, czyli „innym”, mundurze. Co poniektórzy zdjęcia ich jedynie w ogrodzie zakopali i w każdej chwili mogli odkopać curik, czyli „z powrotem”. Razem z mauzerami, a pancerfausty za kominy robiły w chałupach jednorodzinnych.
I tylko Antek, co to najstarszy jest z nas wszystkich, na jesieni czterdziestego czwartego roku rodzony i co to mu fater, czyli „ojciec”, pod Stalingradem wymarzł albo z kuzynką Hildegardą do Akwizgranu pitnął, czyli „uciekł”, jeszcze w 42, wersje familijne – czyli „rodzinne” – były tu mocno sprzeczne, miał pewne podejrzenia. Jednego takiego biegacza, czyli „runnera”, i tu Antoni charknął na myśl samą o tym postmodernistycznym dziwactwie, nie widział od miesięcy. Spodenki figury na rynku układały się tak jakoś bardzo podobnie jak na jego rubej rzyci, czyli ” kształtnym tyłku”. Ale kto by tyle wapna i cementu marnował na gnoma pokurczowatego?