Łap gołębia

Z dawnych czasów, kiedy tatulo uczył mnie gry w szachy, działo się to w Polanicy Zdroju, gdzie mogliśmy z wysoka obserwować tak wybitnych graczy jak Pan Heniek i Książę Liszczycki, którzy szli zawsze łeb w łeb w swych partiach, pozostało mi nie tylko zamiłowanie do tej królewskiej gry, ale i szacunek dla przeciwnika. Szachy są mianowicie grą wybitnie intelektualną, kulturalną i towarzyszką. Dlatego zawsze traktuję mego współgracza nie jak śmiertelnego wroga, ale jako partnera. Gry, przede wszystkim rozmowy. I tak to ostatnio:

– Wielka niespodzianka ten Nobel dla Tokarczuk, co nie? – Zagaiłem na samym początku rozgrywki, grałem oczywiście białymi, czerń to barwa zła, sztandar wrogów i znak żałoby, ale ten mój rywal jedynie:

– Grrr – Rzucił w odpowiedzi. Zrozumiałem. Z innej opcji politycznej, więc zacząłem inaczej, tak koncyliacyjne:

– Ziemkiewicz to dopiero wielki pisarz, ale nigdy nic nie wygra, bo ma poglądy – Tak, trochę czułem się nieswojo prawiąc, no właśnie: prawiąc te banialuki, ale mojego rywala i to nie przekonało.

– Grrr – Usłyszałem odpowiedzi i tylko ruszył łebkiem, coś miał nie tak z lewym okiem, niesymetryczne jakieś było, i choć chciałem ostrzec, by tego nie czynił, wpakował się wieżą tuż przed moją królową.

By miał czas poprawić swój błąd, że niby nie widzę niczego, rozejrzałem się po parku. Jesienny był już bardzo i wspaniale skrzył się pełną paletą impresjonistycznych barw. A jednak podświadomość, szósty zmysł odziedziczony po przodkach, wzbudziła we mnie alarm. Cóż to takiego mignęło w oddali? Kruk, wrona?

Ach, to tylko człowiek w czarnym płaszczu. Łysy i dla kogoś może nawet piękny. Z tylko udami miał coś zdecydowanie nie tak, jakieś niezbyt foremne, rozciągliwe, nadmiernie szybko życiem zniszczone były. Coś mówił, usta blisko uszu, młodzianowi o urodzie tak pięknej, że aż strach, klarował gorączkowo, poszetkę nerwowo miął i targał, i w końcu pociągnął chłopaka w większe ustronie. Stary zbereźny staruch, satyr niewydarzony, i trochę żal mi się zrobiło ofiary deprawanta. Trzeba było wracać do gry:

– Grrr – Triumfalne tym razem zabrzmiało, ale spokojnie ruszyłem damą po skosie i głośno myślę:

– Wie pan, a jeśli Darwin i jego teorie odmieniły też prawo i tylko myśmy tego za bardzo nie zauważyli? Myślę o tym ostatnio, zwłaszcza zawsze kiedy mijam wielkich prawodawców naszych, Napoleona, Stalina i ministra Ziobrę.  –  Zbyt późno przypomniałem sobie o opcji politycznej mego przeciwnika – No żartowałem z tym Ziobrą, proszę się nie denerwować…

Ten już króla swego rzucił na trawę i teraz to ja się trochę zdenerwowałem. Po trzecim ruchu w partii? To jednak pewna przesada. Zainkasowałem umówioną stówę z wrogiego portfela, smakowała łzami sierot i krwawicą wdów i pofrunąłem do domu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s