Był bandytą.
Potworem scenicznym.
Tak przynajmniej pisano w zinach. Nawet „Mać Pariadka” o tym wspominała. Największe objawienie sceny od czasów debiutu Dezertera. Charyzma. Wspólne koncerty na Podkarpaciu z No Means No. Łyse głowy. Plany wielkiej trasy po wschodnim wybrzeżu. USA. Iksy wytatuowane na dłoniach. Razem z Minor Threat. Spoceni półnadzy młodzieńcy. W młynie. Weganizm. Zanim było to modne.
I wtedy poszedł na studia. Prawnicze. Ukończył z wyróżnieniem. Dzięki spotkaniu z Dziekanem.
Prawniczy więc, typowe prawniczenie uprawia. Zamiast epatowania. Młodzieńczą werwą.
Umrze więc. I nie powstaną o nim filmy.
Może trafi do działu nekrologów. Głosu Szczucina.
Taki to będzie koniec.
widzę szczucie w tej notce biograficznej
PolubieniePolubienie