… żegnaj więc Marysieńko, z całą moją miłością całuję Cię w dupę” – zakończył epistołę zakrętasem podpisu. Sięgnął po piasek i posypał elegancki papier zakupiony w Empiku, pół urzędniczej pensji poszło na ten notes z pokemonami, ale czego się nie robi w zakochaniu, zadurzeniu, zaburzeniu zmysłów. Piasek był tu jakiś inny, mocno gliniasty i czarny jak śmierć. Do niczego się nie nadawał, no chyba, że do palenia. Król dorzucił garść do pieca kaflowego. Niby lato, a nocami już całkiem zimno.
W wielkim małżeńskim łożu za plecami monarchy cichutko pochrapywała mieszczka tutejsza, dar rajców dla monarchy polskiego. Jej pełna biała pierś połyskiwała w świetle gazowych latarni zza okna. Kuranty ściennego zegara Gustava Beckera z Oleśnicy poczęły wybijać północ, chwilę później dołączyły do niego dzwony piekarskiej bazyliki. Król zerwał szlafmycę i odwiązał końcówki potężnych wąsisk. Nie mógł spać. Od czasów Chocimia nocami nękały go ghule.
Wziął kluczyki z nocnego stolika i pospiesznie osiodłał ulubionego wałacha. Księżyc oświetlał autostradę w oddali, jednak znękany władca ruszył starą, gierkowską jeszcze dwupasmówką ku Bytomiowi. Po lewej i prawej jego ręce rozciągało się pustkowie, w samym sercu aglomeracji, wciąż nie mógł w to uwierzyć. W Warszawie od razu odnaleźliby się dawni właściciele i pobudowali trzy- może nawet czteropiętrowe kamienice czynszowe.
Konia zatankował na Arki Bożka. Zmęczony pracownik, najpewniej bakałarz prawa zaocznego, kręcił głową i długo pomstował na widok złotych talarów z jego własnym, Sobieskiego, wizerunkiem i kurs sprawdzał w smartfonie, zanim w końcu wziął i nakarmił, napoił wierzchowca. Jasiem będąc król miał w czterech literach po prawdzie całą tą geopolitykę, tuż obok zręcznych paluszków paryskich kurtyzan notabene, to dziś ciężko mu było zrozumieć, że to już nie jest Polska, Rzeczypospolita, ale Cesarstwo. Jak po polsku gadają tu lepiej od niego, bez żadnej bzdurnej łaciny, a po niemiecku to ni w ząb. Choć bunkier pograniczny z 39 roku na wszelki wypadek minął cichaczem, tatarskim sposobem owijając kopyta futrami sobolowymi. Jeszcze by strzelali.
Z trasy zjechał tuż za Estakadą i po ćwierci mili ligenckiej był już koło stadionu. Na którym wszystkie reflektory były akurat zapalone, a duchy legendarnych piłkarzy rozgrywały szpil. Piechniczek chyba właśnie wyciął Wilimowskiego, bo opustoszałe trybuny zawyły. Jak już jest w tym Rajchu, to nakupowałby wusztów norymberskich i jogurtów w Aldim po drugiej stronie ulicy, Jakubek zwłaszcza uwielbia, ale niedziela niestety była niehandlowa.
Na kładce przeciął kolejną autostradę, wałach głośno pierdnął i pozostawił mieszkańcom pamiątkę – pagórek parującego polskiego gówna. Niech pamiętają o korzeniach! Łowiecką przemknął na pola, przez miejscowych zwane Wycikami, i tam w końcu zległ na trawie nadal zielonej, choć jesień miała nadejść tuż tuż. Słońce wschodziło, chyba na wschodzie, choć kto też w tych cywilizowanych krainach mógł się rozeznać po stronach świata?
Obudziły go śmiechy głośne i parskanie wałaszka. Nad nim stało stado młodzianków bezczelnych i dziwowało jakby diabła albo Ludwika XIV zobaczyło. Bał się przez moment Jan, że go w nadmiernym negliżu przydybano, ale spojrzał dokładniej, rajtki i kontusz miał na miejscu swym i tylko podgolony łeb w lekkim nieładzie. Najbezczelniejszy z młodzianków, którego pewne krągłości mogły wskazywać, iż był płci i kondycji niewieściej, czy jak to teraz w nowomowie profesory gadały „kobietą”, a fe, zaczął się chichrać wręcz bezczelnie i choć po ubiorze poznać się nie dało, wysyczała radośnie ta żmija przez bieletuńkie zęby, chętnie by się król dowiedział jakiego proszku używa, cyjanku może?, wysyczała więc przez zęby radośnie:
– Ja jebie. Jakie ciuszki, fatałaszki, koronki.
– Cyrkowiec jaki albo pedał, ja was kręcę i jak Boga kocham.
– No cożeś, Ewka, pedały nie żyją tak długo. Ten już mocno stary jest.
– Bezdomny albo kompociarz z dworca.
– Że hipis taki stary? – Rzucił kolejny i kłócić się poczęli, czy mógł znać jakiegoś Ryśka. To jakiś heros musiał być tutejszy, ale Jan, choć do łaciny miał głowę tęgą, nigdy o takim nie słyszał. Huknął więc na berbeci gromadzisko, tak że aż się przymknęli.
– Jam król Jan III Sobieski, władca Rzeczypospolitej, Kurlandii oraz księstw takich i owakich…
A te łachudry w śmiech pospołu, ach, gdyby miał mistrza małodobrego pod ręką, to by im pokazał, a im, po kwestyi płci ostatecznym rozwiązaniu też by pokazał to i owo, i tylko szkoda, że Polska to państwo bez stosów, bo by się przydały, oj przydały. Zawsze mniej alimentów do płacenia. No ale co szkodzi kolejne bękarty uznać i uposażyć? Połowa piątego roku nie dożyje. Ukraina to kraj żyzny y bogaty, przejściowo tylko moskalski, a kupcy z Rotterdamu spieszą z kredytem i do ziemi się kłaniają.
– Ha. Z Toszka uciekł kolejny.
– I co, na koniu przygalopował?
– A żebyś wiedział.
– To dupa strasznie boli, od takiego kłusowania.
– Ciebie Chudy, to dupa boli od czego innego.
– Ewka, patrz jaki czerwony.
Królem się już całkiem nie przejmowali, coś tam pili, rajcowali i nawet rzucili Sobieskiemu jakoweś naczynie metalowe, choć lekkie, mówiąc „Masz stary, van pura weź sie napij. Pewnie w szpitalu to tylko zupa mleczna?”. Dziwne to jakieś naczynie było, otworzyć nie wiedział jak i bulgotało we środku. Szabla poturecka, ze stali damasceńskiej, to może by tak otworzyć.
Pacholęta w swoją stronę odchodziły kłócąc się o godzinę odjazdu autobusu i wyrzekając, ze starzy ich pozabijają jak tylko dym wyczują na kurtce, nie dmuchej mi w gębę, ciulu jodyn. I tylko jeden, niby to ciżemki wiążąc, a miał je po same kolana, tak wysokie jakby rajtar albo kawalerzysta, w nowomodnych okularach czy jak je teraz zowią, o soczewkach grubych jak szyby Pałacu Saskiego, co teraz akuratnie nadal do Morszczynów należy, wspomniało się królowi, powrócił do niego i skonfundowany wyraźnie wyszeptał w głębokim zadufaniu:
– Mości królu, pod Wiedeń to się koniecznie spóźnij. Inaczej zguba Polski.
I pognał za kolegami.
I nawet żaden von Ptysch mu nie przeszkadzał!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pewnie akurat skasował konto..
PolubieniePolubienie
Rapierowi konto zawiesili. Ha!
PolubieniePolubienie