Traktat o kopaniu dołów

Miło pana widzieć, już myślałem, że zgubił pan drogę.

Zwłaszcza teraz zimą nietrudno się zagubić po tych wertepach, zwłaszcza taką zimą jak obecne, kiedy więcej deszczu niż śniegu i leśne trakty rozkopane, i nawet gajowemu się nie chce wyłazić spod pierzyny, kiedy tak leży z leśniczą, leśniczką, no panią leśną, a leśniczy w tym czasie sprzedaje drewno grubasom z domów jednorodzinnych całymi dniami i żadna transakcja bez kieliszka wódki obejść się nie może, wraca więc pan na włościach w mundurze rozchełstanym państwowym i szczęśliwy, że żona jednak śpi, cichuteńko przelicza setki.

Tu w ogóle sporo ludzi się gubi, przyjeżdżają i się dziwią, że to jeszcze nie morze, a Odra, „tylko Odra, zapłaciliśmy jak za Niemcy Grecję” furkają pod nosem, bo skąd mogą wiedzieć, ilu ludzi ta Odra wykarmiła, mimo zabrudzeń i świństw zbieranych od samego Raciborza, gdzie tamtejsi mieszkańcy pierwsi spuszczają wodę do Odry, czyniąc z tej jakże ważnej rzeki granicznej szambo, kloakę, co nam się w pełni objawiło jakoś wtedy, gdy Enerdowo stało się z powrotem Niemcami i rzeka ta oddzielała teraz Zachód od Wschodu.

Nosiło się z tej strony papierosy głównie, jak człowiek był silny, ja jak pan widzi bynajmniej do ułomknych nie należę, to dwie trzy ruskie torby w kratę, w drugą stronę czego tylko dusza zapragnie, co bagażnik rowerowy utrzyma, czego strażnicy graniczni nie przyuważą, bo zaraz by podpierdolili, przepraszam pana najmocniej, zabrali, wpierdol spuszczając, choć czasem to nawet i tego nie, nie chciało się im ręki podnosić i marnować, puszczali jedynie pusto i człowiek się cieszył, jeśli kilka marek matce w butach uratował.

Stały wtedy jeszcze tu barki, cumowały, co to dawniej z węglem kursowały od Gliwic do Świny ujścia, jeszcze ich Balcerowicz nie sprywatyzował, ich załogi to jeden z drugim to większy bumelant, czy jak to się wtedy mówiło, ptak niebieski był, i ci to dopiero mieli pomysły i wyobraźnię, wszystko byli w stanie na drugą stronę przerzucić: słonia, wędkę a nawet i spirytus trzy razy w obie strony, tak że na końcu nikt nie wiedział czyje to było, gdzie wyprodukowane i ile właściwie kosztowało.

Nie, tego czołgu na własne oczy nie widziałem, ale mogło tak być, bo ile się człowiek dołów za młodu nakopał, to nie do wiary, jak pierwszy raz taki zobaczyłem, to myślałem, że to kłusownik zastawił, by dzika, łosia czy inkszego żubra pochytać, z miasta jestem, to na zwierzynie łownej za bardzo się nie znam, bydlę to po prostu bydlę, byle smakowało do Bosmana, to i kot może być – raz kebaba takiego w Płocku kupiłem, co potem się okazało, że… smaczny był, ale mnie wyśmiano, że auta tam będziemy chować, zanim woda nie opadnie – to latem – albo rzeka zamarznie – to zimą – by do Polski przerzucić nie w częściach, niby to się załatwiało na legalne papiery prawie zawsze, Polak Niemiec dwa bratanki, i do wwózki i do celnej bramki, kapitalizm panie pełną gębą, ubezpieczyciel trochę mniej, ale nie zawsze, czasem trzeba było legalnie takiego merca albo audi ukraść, bo minister taki śmiaki miał zapotrzebowanie, kochance zaimponować musiał, a to już nie były czasy ciupciania za rajtki, zaczęły się cenić słowiańskie krasawice; nie mówmy o tym więcej.

Że chciałby pan obejrzeć taki dół i jak to wyglądało?

Nie ma sprawy, pomalutku, już biorę szpadelek i przejdziemy siędo łąk, tam trochę dalej, i ziemia lepsza, i  z żadnej chałupy nikt niczego nie przyuważy, z  góry mówię, że to nie będzie dół automobilowy, nie mam teraz zapotrzebowania, tylko ten drugi, nie różnią aż tak się w kwestii kopania, tylko jeden jest, jakby to ująć?, bardziej horyzontalny, dwa metry długi i najlepiej przynajmniej dwa w głąb, szerokość nieszczególna, no chyba, że by się trafił grubas taki jak pan, to można trochę szerzej, spróbujmy,ale tu głównie chodzi o to by zwierzyna nie wyniuchała i by na wiosnę tragedii nie było, po cóż to dodawać roboty naszej dzielnej policji, prokuraturze, najgorsi to pismacy, ci to jak zwęszą sensację, to… przecież nie miałem pana na myśli, absolutnie, proszę się nie obrażać.

Tak, ten worek co pan niósł, to soda kaustyczna, proszę teraz połowę rozsypać, prawda że piękną noc mamy, niby pełnia, ale za chmurami, mało co widać i nie, nie boję się, że zdradziłem panu zbyt wiele, i że mógłby to pan wykorzystać kiedyś w przyszłości, bo przecież ludzie muszą sobie ufać, zresztą zabezpieczyłem się dodatkowo…

Čmelák, Čmeláčku gdzie jesteś?

Wyłaźże zza tych drzew, że zimno towiem, że czekałeś, ale długo szliśmy, pan pisarz był kurwa ciamajda i ciągle zadyszkę łapał jak tylko miał skręcić w lewo albo prawo i patrzajta, co nieboraka spotkało, syp resztę worka, potem ziemia i dej liści, będzie kurwa pisarczyk jeden marudzić, że źle wymyśliłem myk z zasypywaniem, to kurwa usprawniłem, rozwiązanie systemowe dałem i co teraz?, z tego co wiem martwym nobla, kurwa, nie dają.

I dobrze tak, i chuj.

1 komentarz do “Traktat o kopaniu dołów

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s