Trumna w salonie

Słynny filozof, którego nazwiska w tej chwili nie pomnę, z pewnością niemiecki, bo tylko oni są skłonni do snucia równie głupich dywagacji na chwilę przed odbezpieczeniem mauzera, przeprowadził niegdyś eksperyment z pudełkiem i kotem. Wyszło mu, że kot albo jest w pudełku albo go nie ma, no chyba, że byłby kotem kwantowym. Albo martwym. Wtedy byłby na pewno kotem pojęciowym, ale czy byłby kotem wystarczająco żywym, by nadal być kotem?

Wszystkie te myśli kłębiły się w głowie Marcina, prowincjonalnego jurysty, który właśnie zakończył urlop w pewnym spokojnym egzotycznym kraju i już był pewien, że popełnił niewiarygodny błąd wracając do kraju, i jeszcze, naiwniak, klaskał, kiedy samolot szczęśliwie wylądował. „Trzeba było poprosić o azyl polityczny w Autonomii”, mruknął do siebie i Koty, która – wściekła na tydzień opuszczenia – próbowała odgryźć mu kawałek stopy. „To musi być całkiem spokojne miejsce do życia. Zwłaszcza dla miłośnika technologii rakietowych”. Marcin w młodości zakupił kilka modeli do składania i nawdychał się znacznie więcej kleju, co wyjaśniało część spraw i komplikowało większość innych.

Małżonka nadal brała kąpiel, ale Marcin wiedział, że ma naprawdę mało czasu. Musiał coś zrobić z tajemniczym meblem na środku jednego z trzech pokoi nadal niespłaconego mieszkania, szumnie, acz na wyrost, nazywanego apartamentem. Mebel zadziwiająco przypominał trumnę, i to taką z bardziej eleganckich. Miała ona, zakładając że rzeczywiście była to ona, nawet specjalny dzwonek na wszelki wypadek. W rogu odprysnął czarny lakier, ukazując różowy podkład. Ponadto zdobił ją napis „Nie wszystkim umarlim”, co dość drastycznie ograniczyło możliwość zakamuflowania trumny jako fortepianu. Trochę żałował, bo by pokazał tym K. spod dwójki, co to na każdej popijawie chwalą się pianinem po wujku Padarewskiego, spalonym w 44 gdzieś na Wschodzie. Wujku, nie pianinie, bo te stoi aktualnie w pokoju córki. „Fortepian Szopina”, warknąłby tym łajzom przy wódeczce, „ten co to spadł. Na bruk. Rozumiecie?”.

Gdzie są feministki, kiedy trzeba znieść trumnę do ogródka? – taką informację zamieścił na pewnym portalu społecznościowym i zebrał multum lajków. Oraz gratulacji za pierwszy udany dowcip od jakichś pięciu lat. Dobry żart, taka mać, napisał w odpowiedzi; chwilę rozważał skasowanie obecnego konta i przejście na wersję premium.

Dół był od dawna wykopany. Pod garaż. No cóż, będzie musiał swego białego opla nadal trzymać pod gołym niebem. Ale pozbędzie się tego….czegoś. Wydawało mu się, że słyszy jakieś dźwięki z wewnątrz, mimo że specjalnie zdemontował dzwonek, by nie hałasować na schodach. „Co ten jetlag robi z człowiekiem…” – Westchnął, kilka razy walnął pięścią w wieko, i podgłośnił audiobooka. 365 dni to najlepsza rzecz jaką czytał od dawna.

” Co właściwie czyni kota kotem?”, zastanawiał się Marcin ubijając ziemię szpadlem. Miał nadzieję, że do wiosny nic nie wylezie. Potem obsieje się specjalną brytyjską mieszanką i za dwieście lat trawnik będzie jak z gazetki reklamowej Obi czy innego Leroy Merlin. Ten Merlin to musiał być niezły kutas, bo nie dość, że Anglię założył, to jeszcze sieć sklepów. Ale imię miał głupie, matka musiała się „czegoś w ciąży przestraszyć albo co?” myślał spokojny już Marcin, podając małżonce ręcznik.

Uziemionymi łapskami.

2 komentarze do “Trumna w salonie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s