Na naszym oddziale mamy Koronę

Po porannych ćwiczeniach i modlitwie, co osobiście mi nie przeszkadza ani trochę, kto nie chce, ten przecież nie musi odmawiać pacierzy, zwołano nas na apel i staliśmy w pidżamach, a jeśli ktoś posiadał, to w dresach i słuchaliśmy naszego rzutkiego dyrektora, który wykresami z rzutnika udowadniał, że jest dobrze, będzie jeszcze lepiej, tak więc obecnego prezydenta rady fundacji nie popierają tylko wariaci. Muszę przyznać, że jego słowa, biorąc pod uwagę charakter naszego ośrodka, wywołały pewne poruszenie.

Mamy też wkrótce spodziewać się nadejścia wirusa Korony i, choć nadal nie wiadomo co to jest, absolutnie nie mamy się tego czegoś obawiać. Nie tylko koroniarzom, ale i Litwie nic nie grozi. A Ślązakom?, chciałem zapytać, nie spytałem, bo wystąpił specjalista z nakazem, by unikać kontaktów z zewnątrz i stosować domowe metody leczenia. Dziwne. A co niby innego w ośrodku robimy?

Taki jeden Wisielec, co ksywkę ma od tego, że pięć razy się w życiu próbował huśtnąć i ani razu mu się nie udało, za każdym razem dobrzy ludzie odratowali, i z tego wszystkiego chodzi po świecie taki przybity, od razu chciał się powiesić, tu w parku zdrojowym, by nie cierpieć przed śmiercią, no ale drzewa jeszcze nie odrosły po poprzednim razie, i będzie teraz umierać razem z nami. Albo i nie. Bo mamy myć ręce i wszystko będzie ok. Znaczy się w porządku.

Wystąpiło nam z pokazem mianowicie dwóch specjalistów. Przyznam, że nie słuchałem zanadto, bo taki jeden z drugiego oddziału opowiadał mi w zaufaniu, że eks ordynator puścił paszkwil okropny na jednego z wicedyrektorów, że jego żona to mianowicie […] tak lekkich obyczajów, że aż […] przyprawiała wicedyrektorowi zanim się poznali, i z tym poznaniem to niejasna historia. Z satysfakcją to opowiadał i mi się aż żal tego wicedyrektora zrobiło, poza maniakami nikt zanim nie przepada szczególnie, ale takie kalumnie obmyślać to nieładnie. Pogawędkę przerwał nam pojedynek. Na łokcie. Jeden mianowicie specjalista pokazywał jak z dozownika korzystać, a drugi mówi, że nie tak i inaczej łokieć wystawia. Postawy marszałkowskie, miny hrabiowskie, gęby polskie.

Nie wiadomo jak, i kiedy, by się ta bitka skończyła, gdyby nie wyskoczył ze zdaniem odrębnym mój współkompan z pokoju, co to mało mówi i rzadko z sensem. No i teraz wystrzelił z opinią, że on to mydło, mianowicie jak poliże w piątek, to do poniedziałku ma wizje i w tym mirażu widzi się w raju gangsterów, i te słowa skłoniły marszałków do interwencji. Zgodnie wynieśli bladego młodzieńca do izolatki. W tym tygodniu raczej nie wróci na oddział i znowu będę sam spał w pokoju. Ze swymi lekami. Lękami. Okna na szczęście okratowane, żaden potwór nie wyjdzie. Nie wejdzie.

Nie koniec to był atrakcji jak na jeden dzień, okazało się. Dyrektor mianowicie ogłosił otwarcie nowego basenu. W tym miejscu co uważniejsi czytelnicy moich relacji pewnie wstrzymają wzrok ze zdziwienia: Dlaczegóż to otwierany jest basen, który po wielokroć otwierany był? Już bieżę z wyjaśnieniami.

Basen, wybudowany z dotacji celowej i otwarty hucznie przez władzę poprzednią, autentycznie przeciekał, co obecna władza naprawiła tak, że już prawie wcale nie przecieka. Tylko że na dachu postawiono stado żubrów w skali jeden do jednego, odlanych w brązie, i widocznie tak się gryzieniem w dupę zdenerwowały, że dach się zapadł. I zawalił, na drobne kawałeczki się rozpadł. Mamy teraz basen otwarty o wymiarach olimpijskich. I zestaw licencjonowanych trampolin.

Na najwyższej dostrzegliśmy sylwetkę kształtną, jakby znaną. Wszystkim nam przed oczami stanął kulturowy archetyp kobiecej urody.  Boska walkiria odbiła się wysoko, dwa salta wykonała, opadający śnieg zaiskrzył w jasności, i kiedy odwłok przeciął taflę wody, zrozumieliśmy, i pospołu zakrzyknęliśmy:

– Salowa Marta wróciła! – I mi się łza zakręciła w oku, za co zostałem po południu nagrodzony dodatkowymi tabletkami, bo nikt wierzyć nie chciał, że płacz był to radości, nie element szczucia. Zresztą moje rzeczy osobiste zmieszczą się w bagażu podręcznym, za walizkę pięknie dziękuję.