Spoglądał za okno z mieszaniną dumy i lęku. Łzy spływały mu po policzku i wmawiał sobie, że to zapalenie spojówek, no i już dawno nie był u okulisty, by zmienić szkła na nowe, bo były w cenie samochodu małolitrażowego, taki to był chytrusek. Ostatni z nich znikał za rogiem, powłócząc nogami, w kurtce z lumpeksu i rozwiązanymi sznurówkami. Smutek szarpnął jego sercem, na szczęście nie płucami, zreflektował się po chwili. Wiedział, że już nigdy lepszych nie znajdzie.
„Jaka to była rozkoszna banda wisusów” i aż uśmiechnął się na wspomnienie co bardziej udanych bezeceństw swych podopiecznych. Tamten zasypiał tylko z misiem, inna nigdy nie zapominała wbić szpili w przedszkolny jeszcze igielnik-serduszko, naparstkiem po babuni. Pięknie się ze sobą kłócili, kto ma większego, zasięga, oczywiście, i powodzenie u płci przeciwnej. Głośni byli jak fabryka młotów pneumatycznych i nigdy nie spuszczali wody w klozecie.
Mieszkanie zrobiło się puste i zimne, aż musiał nałożyć kolejny sweter pod sztruksową marynarkę. Fajka przestała smakować i chyba rzuci to cholerstwo w kąt, teraz, kiedy nie musi budować dłużej autorytetu. Charakterystyczny terkot maszyny do pisania stał się nieznośny i aż przestał pisać, bo od tego warkotu wszystko go rozbolało i łzy znowu pociekły.
Musi się w końcu wybrać do tego okulisty, nawet jeśli w tym celu będzie musiał wziąć kredyt w tych jakże niepewnych czasach. Coś za często ostatnio płakał, łzy leciały absolutnie bez powodu.
Jaki przymus formalny nim kierował?