Wakacje

Wylewałem właśnie ciasto, kiedy usłyszałem jakiś rumor w przedpokoju. W pierwszej chwili pomyślałem, że wariuję od tej kwarantanny z pandemią, więc postanowiłem nie reagować. Dźwięk jednak nie zanikał, dlatego chwyciłem to, co leżało najbliżej mnie, był to nożyk do warzyw, oryginalny Solingen po dziadkach, i ruszyłem z misją zwiadowczą. Zdarzyłem się z podejrzanie znanym mi typem. Spacerował w metrowym przedpokoju tam i z powrotem. Za każdym nawrotem elegancko, jak to on, uchylał kapelutka.

No, i doigrałeś się, Pisaszu, widma przeszłości widzisz, w końcu udało ci się regularnie zwariować, nie tak jak kiedyś, kiedy nawet to spierdoliłeś i teraz włóczysz się po świecie co najwyżej jako nieudany socjopata. Kiedy chce ci się akurat wyjść z domu, teraz to ci się chce jak cholera, a nie możesz.

Była to niezwykle satysfakcjonująca myśl, jednak rychło poczułem swąd spalenizny. Patelnia! Czysty węgiel odnalazłem, a tuż obok na piecyku gazowym rozłożył się chłop w stroju praskim z połowy zeszłego wieku i pożerał moje placki w ilościach hurtowych. Z cukrem! Zdawało mi się, że słyszę gdakanie, choć to fizycznie niemożliwe od kiedy domy poniżej zburzono pod poniemiecką autostradę.

I tak jednak wlazłem na balkon, a tam dwumetrowy dryblas piękny jak śmierć sama, gęsta czupryna z pierwszymi maźnięciami dystyngowanej siwizny, syczał i wił się jak po zażyciu ecstasy w wiejskiej dyskotece w heroicznych najntisach, kokodżambo i do przodu, próbując obronić się przed pazurkami czarnej pantery. Piękna to była bestia, powtarzam, ten kotek taki niewinny i ufny zdawał się patrzeć na niego z politowaniem, jedno kłapnięcie szczęką i byłoby po człowieku.

W dużym pokoju, przez nowobogackich nazywanym salonem, unosił się pył i aż mi się słabo zrobiło, kiedy pomyślałem, co to będzie z perskim dywanem przywiezionym przez rodziców z wakacji w Bułgarii w 75 roku. Kryształów to na bank nie domyję już nigdy. Łysy zakapior stał na środku i młotem pneumatycznym rozbijał posadzkę czy też sufit, patrząc od strony sąsiadów oczywiście Obok niego człowieczek, widmo ludzkie bardziej, na pierwszy rzut oka zniszczony życiem i alkoholem niewiadomego pochodzenia, wykrzykiwał w podnieceniu: Miał przecież nie pisać, kurwa!!!

Trzy małe pieski przeleciały mi przed oczami, bawiły się w pościgi na moim komunistycznym metrażu, więc już wiedziałem. Misio, Puciul i Ogar. Jedna dama strofowała mężczyznę o azjatyckich z lekka rysach, w sutannie, pewnie nestorianin, że nie tak się rysuje laurki, druga siedziała w wannie z lodem. Przy biblioteczce stał smętny jakiś typ, musi być Ślązak, to od razu widać, i pieklił się jak chujowa ta moja biblioteczka. Zaraz, przecież ten gizd z Raciborza nawet nie był moim bohaterem…

Poleciałem z nóg, przewrócony przez świnię. Nie,  nie że ktoś coś brzydkiego na mnie napisał, do tego jestem w moim zawodzie przyzwyczajony, tylko najprawdziwszy prosiak mnie staranował. Usłyszałem: „Łapej go Krzysiu, bo premiowego boczku nie byndzie”. To jakiś niewyraźny człeczyna krzyczał, spojrzałem raz i nic, drugi i nadal nic nie pamiętałem. Nawet brzucha nie miał zbyt charakterystycznego.

W fotelu bujanym, co to go piętnaście lat temu wyrzuciliśmy na śmietnik, bo się rozlatywał, siedziała sobie kolejna znana mi jakby nieznajoma i spokojnie dziergała kocyk. Jej uśmiech był równie tajemniczy jak ten Mona Lisy. Do drzwi ktoś się dobijał, ludzie teraz przerażeni, dzwonić się boją, to łokciami walą i kopią jak jacyś barbarzyńcy.

Potężnie już skołowany odryglowałem wszystkie zamki i zasuwy. Plażowicz, i to taki z Chałup, tyle chyba mogę powiedzieć? co pięć sekund uchylał kapelusza przepraszając mnie z pełną kulturą.W drzwiach stał brodaty jakiś mężczyzna, pewnie kolega tych dwóch roboli z salonu i zrezygnowany chciałem drogę wskazać. Ale nie:

– Podpisać proszę tu, tu i jeszcze tu. Dziękuję. – I wręcza mi kopertę.

– A co to takiego? Pakiet wyborczy?

– Ależ nie, Panie Adamie. – Obaj słyszymy krzyk z głębi mieszkania: Wyborów nie będzie, to ceniony prywaciarz, sól tej ziemi, pisze zdalnie tekst o ogrodzeniach na moim komputerze. – To tylko pismo o zawieszeniu nakazu eksmisji. – I pochylił się do mnie konfidencjonalnie. – Ale Dziekana naprawdę bym nie zawiadamiał, Panie Adamie.

– I jeszcze pocztówkę przyniosłem. Trzeba pomagać naszej poczcie w tych jakże dziwnych czasach, co nie? – Grzecznie się ukłonił i z werwą dwudziestolatka zbiegł po schodach. Na kartce panda wielka wspinała się na wieżę kościoła w Rijece. Pozdrowienia z wakacji były bardzo miłe.

Po prostu koszmar.

3 komentarze do “Wakacje

  1. Sondzie jedyny przyzwoity bohater. Nie rusza się z gabinetu służbowego nawet w czasach zarazy.
    I jak bardzo ja to szanuję.
    Cmelak, to moje placki,do jasnej anieli.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s