– Coraz mniej rozumiem czym jest pieniądz. – Mrugnął ojciec i podrzucił monetę do góry. Zanim opadła z powrotem w dłoń starego, na moment zatrzymała się w najwyższym punkcie, przyspieszając z każdym obrotem, przysięgam, nawet jeśli to fizycznie niemożliwe.
– Orzeł czy reszka?
– Orzeł.
– Reszka. Nieważne. Łap. – I powędrował do sali weselnej, a moją kolekcję zasilił kolejny król Polski. Jak wszyscy oni nie wyglądał na szczególnie groźnego.
Na ślubie kuzynki zdążyłem polać się rosołem, zachwycić pasztecikiem dodawanym do niego i opić oranżady. Specjalnej furory nie zrobiłem. Korytarze szkoły gastronomicznej w Szwarcwaldzie nie wyróżniały się niczym szczególnym, tak jak i nowo poznani wujkowie i ciotki. Po prostu były. I byli.
Nie wiem jak minęło popołudnie. Mam kompletną dziurę w pamięci. Może graliśmy w nogę na szkolnym dziedzińcu. W odświętnych ubrankach ganialiśmy za wyciągniętą Bóg wie skąd piłką. A może to było przy innej okazji? Szczęśliwie w tym wieku nie zarejestrowałem tych wszystkich „ludowych” weselnych zwyczajów i nie posiadam także opinii odnośnie przygrywającej kapeli.
Mogłem się więc włóczyć korytarzami budynku i odczytywać tabliczki na drzwiach. Jak siebie znam nie nazbyt odległymi, bo zawsze byłem dzieckiem nie tylko tchórzliwym, ale i lękającym się tego, że w końcu ktoś odkryje, że absolutnie nie powinienem tu być. Przynajmniej wtedy nie czyniłem z tego przeczucia podstawowej przyczyny wszystkich moich życiowych niepowodzeń.
Aż dotarłem przed telewizor w jakimś szczególnie obskurnym zakamarku tej jakże dumnej placówki oświatowej. Panowie wspólnie oglądali… nie, nie niemieckie filmy, mecz oglądali. Była któraś tam minuta, ale Polska prowadziła! Kuzyn, co to rok później wstąpił do seminarium, choć miał być lekarzem, gestykulował w podnieceniu:
– Niech oni to wygrają. Wtedy się wszystko odmieni. – I dziś coraz mniej jestem pewien, że chodziło tylko o piłkę nożną. Możliwe, że nie tylko w mojej gałęzi rodziny, jak niegdyś ufnie i egotycznie sądziłem, wszystko było nadmiernie komplikowane. W końcu nawet jeśli nie jesteśmy mieszanką genów swoich przodków, a przecież w każdej, nawet najlepszej familii z aspiracjami, musi się zdarzyć choć jedno dziecko kukułcze, to nosimy ich cechy jak przyciasny surdut.
Przeciwnicy wyrównali.
W samej końcówce spotkania kibice wyrywali dechy z ław i okładali się wzajemnie na trybunach. Zjednoczeni przeciw rzeczywistości, gotowi oddać swemu klubowi niemal wszystko, a jeszczewiecej z niego wyciągnąć. Godności i honoru zaklętych w szal z krzywym wydrukiem i, czasem, gotyckimi literami. Wcześniej, w drodze na stadion, kibic jednego klubu zasztyletował, choć nie, zbyt szlachetne to określenie, po prostu zadźgał nożem kibica innego klubu.
W tramwaju.