– Umrzesz – Powiedziała postać w zatęchłym, zjedzonym przez mole, płaszczu po babci, a ja poszedłem po cukierki. Kiedy wróciłem, nikogo nie było. Szkoda, te cukrowe krzyże, jak je odpowiednio rzucić, układają się w dobrą stronę.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że mamy przecież środek lata, a mi już czas wyjść z domu.
Od pewnego czasu, od ostatnich wyborów, stało się to jeszcze trudniejsze niż poprzednio. Idę i nie potrafię oprzeć się rozważaniom, który sąsiad z komisji zagłosował na tego kandydata, a który na tego drugiego. Podobno można rozpoznać to po skarpetkach, ale mamy akurat środek lata i część ludzisk łazi w stopkach, a najwredniejsza w ogóle na bosaka. Stopy malują na brązowo, że niby toskańska opalenizna.
Nie udało mi się tego dnia kupić chleba, bo zaraz zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mijam zagajniczek, a w nim tradycyjne puszki i butelki po piwie, ale nie tylko, co o tej porze jest zadziwiające. Jakiś łysy zakapior ładuje do bagażnika golfa, bodaj trójki, całe kartony miśków Haribo, a jego nędzny pomagier łypie na mnie groźnie i słyszę szept cichy jak organy Stalina:
– Paweł, skasować gnoja?
Nieprzypadkowego słowa użyłem, bo słyszę jak na wschodzie, 20 kilometrów dalej, wyją katiusze i nagle mija mnie dwóch młodych chłopaków, na osłach, widocznie konie skończyły się wcześniej:
– Dobre to szkopskie żarcie.
– Ciszej Marek, my nie kolaborujemy!
Znowuż mnie mija jakaś postać w kapturze, ta sama co rano czy inna? trudno poznać, płaszcz jeszcze bardziej podniszczony, jeszcze gorzej ukrywa uda ni to człowiecze, ni jakoś takie bardziej diabelskie, na postronku wiedzie kozę i bijąc się po swych monstrualnych udach dusi się śmiechem złowrogim:
– Tak się kończy, jak ktoś źle kozę trzyma.
Ale jaką kozę, panie władzo? Naprawdę chciałbym zapytać, ale znowu nie ma nikogo. O, na horyzoncie widzę samochód. Podjeżdża. Kurier DHL.
– Ta Haga to w którą stronę? Mam dostarczyć, zanim tamy pękną! – Pokazuję w kierunku dowolnym, on jedzie i tak w drugą, pośród popękanego asfaltu i pyłu sianokosów – traktory ścinają milę horyzontu za milą – pozostają dwa swetry. Te z gatunku samozapalających się, z reniferem o świecącym nosku. No tak, sierpień, to już okres przedświąteczny.
O tabliczka. Unijna. W końcu jakaś cywilizacja pośród tej nędzy materialnej i duchowej. „Wybudowane w ramach grantu na poprowadzenie bohaterów ku szczęśliwemu końcowi po uprzedniej kulminacji”, teraz to mi kręci się w głowie od tego upału i szczęśliwie mdleję.
Ocknąłem się, czując fatalną wilgoć na wysokości części niesfornych w moich dżinsach. Leżałem w eleganckim oczku wodnym, cztery i pół na pięć, a przyglądał mi się z melancholijnym zaciekawieniem znajomy border i aż mordka mu się wydłużyła z zastanowienia nad niepewnym losem człowieka:
– Hej Bono. Nie wiesz, gdzie Jagoski chowa spiryt z przemytu? Ale mam Ci chłopie historię do opowiedzenia!
Hmmm…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pan bardzo ładnie pisze, powinien pan jakieś opowiadanie napisać! Pozdrawiam gorąco i buziaczki!
PolubieniePolubione przez 1 osoba