Stanąłem więc naprzeciw słupa, który wskazywał wszystkie cztery strony świata i dumałem, którą ścieżkę wybrać, kiedy spostrzegałem przepęd zwierząt hodowlanych w oddali. Postanowiłem zaczekać.
Jakież było moje zdziwienia, kiedyż moje oczy zaczęły rozróżniać szczegóły. Sięgnąłem wręcz po lornetę i przyszkliłem szczegóły. Zgadzało się, przede mną drogą wiejską, na oko trzeciej klasy – utwardzona, ale nic więcej, nie wybrukowana jak to u nas przed Potopem było w każdym przysiółku, a na niej przez kilometr albo i dwa dzielnie maszerowały kury nioski, eskortowane przez koguty. Na największych z nich jechał chłopaczyna, lat może dziesięciu, w spodniach podwiązanych sznurkiem i bez inkszego odzienia, wierzchniego na pewno, obawiam się, że i dolnego. Wzrok jego był dziki i jakiś z miejska cwaniacki.
Wyglądał więc pastuszek na niezbyt miłego, ale i roztropnego, i ośmieliłem się go zapytać moją elegancką niemczyzną wyniesioną ze szkół:
– Którędy na Ostendę?
– Co mnie pan pytasz, robotę mam. Cipki się same nie przetransportują!
– Osz ty smarkaczu, ojca zawołam i … cztery litery, przepraszam w tym miejscu wszystkie damy czytające mą relację podróżniczą z krain obcych i, jak widać, barbarzyńskich… i dupsko kijem przeleje aż do czerwoności.
No ugotowałem się tak jakby po gentlemeńsku. A on mnie tylko wyśmiał!
– Tatulo z dziadziuniem na końcu jadą i jak się pan zara z tej drogi nie odsuniesz, to w karmę cipkową zamienią zanim się pan obejrzysz! – I ruszył dalej, ściągając wodze swego kuraka. Czy mogło to być emu australijskie, o które tyle słyszałem od mego przyjaciela Smugi? Prymkę słomową w gębie trzymał. Nie ptaszor wielki, ale chłopak, oczywiście. Urwis, huncwot, hajdamaka, łobuz, lisowczyk, nienawistnik, nicpoń i na dodatek jeszcze gżegżółka!
Na wszelki wypadek odsunąłem się na pobocze, a rów melioracyjny całkiem niezadbany, nie to co u nas w mająteczkach na Podolu czy też Wołyniu, gdzie każda trawka równo przycięta, a chata każdej wiosny bielona. Przapęd trwał najwidoczniej do wieczora, bo nie wiem, kiedy zasnąłem, kiedy się obudziłem była już noc, konstelacje gwiazd zupełnie nie polskie,a na międzynarodowej trasie pozostały tylko tumany pierza i zapach ptasich gówienek.