Pojawili się w mieście H. zaraz po świcie, kiedy tylko pierwsze promienie słońca zastukały w wychuchane szybki niewielkich renesansowych domków ze schodami grozy. Zatrzęsły się siedemnastowieczne szafy z odziedziczoną po pradziadkach chińską porcelaną wprost z Indonezji, ze ścian spadały pomniejsze rembrandty oraz rubensy. Wozy z oznaczeniami sąsiedniego kraju rozjeżdżały główną ulicę historycznego niderlandzkiego miasta. Niemiecka kolumna zdawała się nie mieć końca, młode, już zmęczone twarze Niemców, wskazywały na skrajne wycieńczenie wędrówką i ich rumiane policzki pospiesznie zrobotyzowanych chłopów z Westfalii czy nawet Zagłębia Ruhry spływały potem. W oddali widać było słupy wzburzonego upałem i peregrynacją kurzu.
„Choć miotacz ognia to nie jest zła rzecz!” – Pomyślał Pan Ce. widząc przed sobą sznur wolno sunących Niemców. A może więcej niż pomyślał, bo stojąca za nim kobieta zemdlała. „Wszędzie ci Polacy”, pomyślał – tym razem na pewno – Pan Ce. Sytuacja stawała się dramatyczna. Po obu stronach nadmorskiej promenady stały rzędy tubylców i cała reszta, pochodzącego ze wszystkich krajów Europy i jeszcze połowy świata, tałatajstwa i ze zgrozą wpatrywała się volkswageny, audice, beemki i tylko czasem ople, wiozące na plażę niemieckich turystów, z ich wielkimi kołami dmuchanymi i charakterystycznym, łączącym w sobie woń starego piwa i olejków przeciwsłonecznych z filtrem 50, aromatem unoszącym się z najnowocześniejszych samochodów.
Słońce sięgnęło zenitu. Pan Ce. nie wiedział czy to sen czy jawa, koła mijających go wozów wprawiały znanego marudę w stan bliski erotycznemu uniesieniu, popadł w halucynacje i zwidywały mu się różne rzeczy. Damskie dłonie przesuwały się po jego futerku, a kataryniarz grał melodyjkę rodem z horroru, wielki napis na Kartonie głosił „Czechranie Smelaka – 1 PLN za kilometr”. Pan Ce. wisiał na swym ogonku i wystrzygał zęby w kierunku publiczności, która rzucała w niego orzeszkami pekan. „16 złotych za pół funta, co za idioci”, zdążył jego umęczony mózg zarejestrować, kiedy w katarynce coś zajazgotało i Pan Ce. wrócił do teraźniejszości. Niemcy sunęli dalej, a z ich aut obok aromatów unosiły się niepokorne dźwięki Hitparady oraz eurodansu z lat 90.
Pan Ce. tulił do siebie cztery pudełka lodów, choć wysłano go po jedno i z każdym uderzeniem serca coraz bardziej martwił się o ich stan, smak oraz koegzystencję z ludzkim przewodem pokarmowym. Raz kozie śmierć, zadecydował w pewnym momencie i śmiało wkroczył na jezdnię. Zapiszczały hamulce, a na oko sześćdziesięcioletni Niemiec za kółkiem zwyzywał go od ” pierońskich ciuli i ostatnich lebrów, gorolu”, zanim ruszył w dalszą wędrówkę ku Morzu Północnemu. Pan Ce. nie wierzył własnemu szczęściu, udało mu się uratować wszystkie pudełka! „Uzbieram na domek nad fiordem i się ewakuuję” – postanowił po raz tysięczny i ruszył ku domowi.
Sznur zmotoryzowanych Niemców zdawał się nie mieć końca. Zmęczone twarze Menszów spływały potem, Frał marzyły o słowiańskich budowlańcach, bo z tą łazienką to już dłużej nie można, Mydcien i Jungi na tylnych siedzeniach gapiły się w smartfony. W oddali widać było słupy wzburzonego upałem i peregrynacją kurzu.
Wspaniała Dramaturgia!
PolubieniePolubione przez 1 osoba