Dupło kajś na hałdzie za grubą i przestaliśmy szpilać w fusbal, yno polecieliśmy obejrzeć, co się tym razem zhajcowało. Okazało się, że starsze chopy popiły, wlazły do glinianki, do łognia wciepły łuski po nabojach i tak dupło, że pitli zarozki do dom i został yno Franc, co mu w dzieciństwie nogę ucięła bana, kiedy z kumplami skakali na wagony z wynglem, i terozki nie nadążał za inkszymi chachorami. Franc od małego chorował na serce i to cud był, że się nie wykrwawił na tamtych torach, ale następnego lata pikawa nie strzymała i Franciszka Nowoka chowaliśmy z honorem na kościelnym cmyntorzu, całą szkołą. Szesnastu lot nie mioł i był w siódmej klasie.
Polecioł żech od razu na szpilplatz i bala ustawił żech na elwra, kiedy usłyszeliśmy płacz jakiegoś beboka. Najodważniejszy z nos, Tomek, polecioł pierwszy obejrzeć, w doma miał mnóstwo tych bajtli i czasem ich musioł pilnować albo przyprowadzoł na plac i szpilali z nami, najmniejszy na torze, aż ich matka nie wydzierała się na pół osiedla:
– Tomek! Do chałpy! Zaroz!!!
i pół drużyny szło wek, a nam zostawała gra w tyka lub odbijanie balu od ściany. Tomek chwilę pogmerał a krzaczorach, roześmiał się i nos zawołoł. Na gumowej resztce kabla z dołu leżoł bajtel, ale rychtig taki mały, patrzył się w nas niewidzącymi oczami, zaciskał łapki i yno malutki pulok majtał mu każdo strona świata.
– Supermen – Krzyknął Mateusz, bo wszyscy znaliśmy smutną historię Christophera Reeve’a.
– Jezusek – Wyrwało się Mariuszowi, bo na wiosnę wszyscy mieliśmy komunię.
– Atena – To Michałowi, szkolnemu erudycie, wszystko się poplątało.
– Utopek – Wyszeptał Maciej, za naszymi plecami niezbyt dobrze wonioła Kochłówka.
Żoden nie mioł racji. To Anka od Szołtysków urodziła bajtla tak, by nikt nie wiedzioł, już na pewno jej stary. Alojz był znany z tego, że jak piętnastego popił, to wszyscy w doma chodzili posiniaczeni przynajmniej do babcinej renty, ta przychodziła dwudziestego piątego. To byli starzy mietlorze, siedzieli tukej od pokoleń, pola co roku orali i gardzili nami, synkami z bloków, które nieskoro były wulcami, kaj mieszkała hołota z połowy Polski, a na grubie i pół roku nie wytrzymywali ci kieleccy biedacy, yno palce albo i całe ręce tracili na taśmie.
Larmo wiec było na pół wiochy, kiedy tę Ankę odnaleziono. Spała pod jabłoniami w starym sadzie Wyciślików.
Badali ją potem lekarze w Toszku albo Rybniku jakoś tak wyszło, że procesu żadnego nie było, a Szołtysek wnuka pokochał całym sercem i nawet na studia posłał. Kiedy ostatni raz o nim słyszeliśmy, był już prokuratorem. Chyba we Płocku. Bo tu by go znajome chopy gołymi łapami, spękanymi łod łopaty, zatłukły jakby pyskował, a tam, Proszę Państwa, polskie panisko.