Obudził mnie dziwny dźwięk. Coś jakby piii tiii liii pojawiające się na granicy świadomości, powtarzające się w równych odstępach czasu, ledwo rejestrowane przez ludzki umysł. Leżałem w ciemnościach minimalnie tylko rozjaśnianych przez nikłą zapowiedź jesiennego świtu. Musiałem wytężyć wszystkie zmysły, aby słyszeć ciężarówki zmierzające na Ukrainę (te do Niemiec były z reguły nowsze i mniej hałasowały), ale to nie było to. Ten ledwo uchwytny ton pochodził z mieszkania. Ruszyłem na poszukiwania.
Leżała na stole w dużym pokoju, w nowszych lokalizacjach nazywanym salonem, czego to ta klasa średnia nie wymyśli, by czuć się lepszym od nas, szaraczków tego świata. I obawiam się, że następnego też, ale do tego wniosku doszedłem już po niespodziance, która chwilę później mnie spotkała. Brzęczała cichutko, a ja nie wierzyłem jeszcze w to, co widzę.
Była to stareńka nokia, mój eks eks telefon, który zniknął gdzieś w odmętach mej pamięci dobrą dekadę temu, a było to dziesięć istnie szalonych lat, zakończonych zapaleniem dwunastnicy, łysym gniazdkiem z tyłu głowy oraz utratą kilku kolejnych zębów. W tym czasie rodziły się i upadały imperia, sportowych bohaterów łapano na dopingu, Ruch spadł do trzeciej czy nawet czwartej ligi, co przedtem wydawało się niemożliwe i było kolejnym wielkim ciosem w śląską tożsamość, zaraz po powieściach tego gagatka z Pilchowic czy Pilochowic. Nigdy nie ufałem za bardzo hanysom, a tym z drugiej strony granicy to w ogóle!
Obie babcie i żyjące prababcie łaziły handlować do Bytomia, bez granica, bez pola, i te niemieckie hanysy, co po polsku godały lepiej niż jo teroz, zawsze je ochujały na kilka fenigów. Jak nastoł Adolf, to co drugi zapożyczał się na ułańskie oficerki i myk w mundur, i krauza z Maggi[TM] już ino do kupienia w niemieckiej walucie. Potem w 45, w tych samych butach, zarozki władza ludowo zaprowadzili, pospołu z krakoskim desantem.
Przepraszam za dygresję, ale wkurza mnie ten podgliwicki grafoman jak mało kto. Stuknąłem w ekran i choć nie był to, możecie nie pamiętać, ekran dotykowy, od razu rozbłysnął mdłym, chorym blaskiem. Przerażona twarz kędzierzawego mężczyzny, w tle rozdygotane cipki dziobały ziarno. Cóż to za zboczony filmik, zdążyłem ino pomyśleć i zaczęły przychodzić wiadomości tekstowe. PiP Pip. PIP,=.
Pisaszu!
To my, Twoi uniżeni bohaterowie.
Olendry.
Uwolnij nas!
To nie tak miało być.
I MMS z cyckami. Obwisłymi. Męskimi.
Nie wiem dlaczego, ale przypomniałem sobie wtedy wczesne religie chrześcijańskie, te nurty starożytnego chrześcijaństwa zainfekowane manicheizmem. Przez moment rozważałem też pomysł perskiego pochodzenia chrześcijaństwa, jak byłem młodym okultystą chciałem założyć zespół blekmetlowy pod bluźnierczym napomnieniem Ahura Mazda!, i inne gnostyckie teorie o dwóch Pisaszach, złym i dobrym, z których ten pierwszy podlega drugiemu, ale to ten pierwszy pisze rzeczywistość. Uff. Skomplikowane? A to tylko najprostsze opisanie mechanizmu i odpowiedzialności pisarskiej za losy bohaterów jaki mogę w tym miejscu dać, by był zrozumiały dla bohaterów i osoby postronne. „Każda, także zmarnowana, kropla spadająca z naszego pióra tworzy świat. Jedne doskonały, inne pokraczne.”. Tak, może nazbyt poetycko, podsumował naszą dolę mój serdeczny kolega Miętoch. Stefan.
Usłyszałem szuranie do drzwi wejściowych. Wczoraj jakiś leber przez godzinę dobijał się do mieszkania, ale wyjrzałem przez kuklok i wolałem nie otwierać. Zmierzwiona broda, ubrany jak lump z Trzeciego Maja, więc pewnie jakiś hipster z Białej Małpy. Fajnopolak pełną gębą, a w tych czasach to wiadomo, kogo stać na fajnopolactwo i piwa kraftowe? Lekarzy, prawników i zawody artystyczne. Hasztag #gardzę.
Ale to było szuranie takie miłe, takie przyjemne, że natychmiast otwarłem i… tylko wow wow wow z hałkowaniem przemieszane się rozległy się w moim mikro przedpokoju, tu nie tylko wioślarka by się nie zmieściła (no chyba że drobna w kształtach taka bardziej), ale i wanna żeliwna nazbyt długa nie miałaby czego szukać pośród butów i okryć jesiennych.
To Mikołaj wysłał nagonkę i ta od razu się na mnie rzuciła, lizać po twarzy i obwąchiwać ciekawsko, największy miał rogal świętomarciński na szyi, hermetycznie zapakowany w foliową torebkę, za który pięknie dziękuję, ale Mikołaju złoty, my tutaj mamy cywilizację od 500 lat, tak więc i Aldiki, w których można znaleźć całe półki, całe sektory marketowe pełne maszketów niewyobrażalnie lepszych od tego poznańskiego, suchotniczego wyrobu cukierniczego drugiej albo i trzeciej kategorii: bombony, szokolady i różne sezonowe frykasy z galaretką i marcepanem.
Skończyłem. Jeszcze tylko jedna mała sprawa. Czy ktoś by nie chciał szczeniaczka? Huńskiego pochodzenia i prawdopodobnie sfałszowanej genealogii, ale całkiem sympatycznego?