W tej kwarantannie to nawet porządni ludzie tracą resztki przyzwoitości i rozsądku, obserwuję to bez zaskoczenia, choć z ponurą jakąś satysfakcją, nie mówiąc już o nieprzyzwoitych, którzy przed niczym się nie cofną. Kolejny dowód miałem niedawno, kiedy wpadł do mnie z wizytą mój serdeczny kolega Michał, akurat on z tych porządniejszych, choć kibicuje nie temu klubowi, co powinien każdy przyzwoity człowiek, postawił halbę na bifyju, ja wyciągnąłem szolki, musztardówki, z paczek z Rajchu od dziadków jeszcze i rozpoczął traumatyczną relację, którą przedstawiam tu bez skrótów i zbędnych dalszych ceregieli:
Nie uwierzysz, bracie, jaka mnie ostatnio historia spotkała! To gorsze od posiadania 1/9 piłkarza wielkiej trzecioligowej GieKSy, czterdziestoletniego kredytu inwestycyjnego, a nawet od czyszczenia Tijusi po powrocie z bagien. I nie wiem, co mam teraz robić.
Zaczęło się od tego, że ciągle zapominam o godzinie dla seniorów i choć próbowałem wejść do sklepu na swoją gębę, za każdym razem ekspedientki, jak tu godocie: młode dziołchy, żądały ode mnie okazania dowodu i trzeba było cały koszyk rozładowywać po półkach i regałach. Czerwony robiłem się cały, a te kozy chichotały zza masek i tylko wielkie oczy widać było, i mi się jakoś smutno robiło… I czekać musiałbym do południa, a przecież czas płynie nieustępliwie w przód, nawet jeśli Einstein uważał czas za złudzenie, to zwykłemu człowiekowi płynie jednakże głównie w przód i ile w tym czasie mógłbym obejrzeć meczów Liverpoolu albo zrobić gifów z Potężnym van Dijukiem, to tylko ja mogę wiedzieć.
Zdesperowany i zły byłem, co tu ukrywać bracie, i widzę jak zza rogu macha na mnie ręka obleczona w futrzaste jakieś coś, może nawet żywe. Podchodzę, a to pani Nowakowa ubrana w szubę po mężu, topi się w niej calutka, bo to ledwie 150 centymetrów wzrostu i 40 kilogramów wagi, zapaszek, naftalina zatyka, i pani Nowakowa, co zna mnie od takiego, O! malutkiego, nachyla się do mnie konspiracyjnie:
– Michałku, to jo ci kupia tego wusztu, czy co tam potrzebujesz?
Pani Nowakowa pochodzi powiem z Piekar i choć żyje tu pół wieku, nie straciła resztek swego akcentu, mowy śląskiej, która jest najmelodyjniejszym, najpiękniejszym polskim dialektem, i kiedyś będzie blank pełnoprawnym językiem europejskim! Podkochiwałem się w niej będąc siedmiolatkiem i nigdy nie przyznałem się, że to akuratnie ja stłukłem tę szybę, kiedy biegłem jak Lato, Grzegorz po skrzydełku i już miałem dośrodkować, i piłka tak zeszła okrutnie, że pochowaliśmy się wszyscy po domach i trzeba było wysyłać Jasia, co to był najgłupszy, nie ma co ukrywać, ale i z nas najmilszy, po futbolówkę i czasem udawało się ją dostać z powrotem, choć nie od pana Nowaka, bo on był groźny typ, jeszcze przed wojną robił na Andaluzji i ino wrzeszczał na nas „bajtle pieruńskie, kaj wy do Ruchu”, choć pochodził gdzieś spod Sandomierza.
Pani Nowakowa zrobiła te zakupy i jeszcze w kilku dniach następnych. Wyciągała produkty i wiktuały z przepastnych kieszeni kożucha, z rękawa lewego, a ja się zastanawiałem z jakiego on może być mianowicie zwierza, może niedźwiedzia albo rosomaka, i akceptowałem fakt, że za każdym razem mniej reszty do mnie wracało, a zakupione towary były gorszej jakości i gramatury. Współpracę zerwałem dopiero, kiedy dowiedziałem się jak bardzo byłem wykorzystywany, bo, wyobraź sobie, w soboty godzina dla seniorów całkiem nie obowiązuje!
Pokiwałem głową w zadumie, choć w ogóle nie zdziwiła mnie ta relacja. Podłość ludzka nie zna granic, coś mógłbym o tym opowiedzieć, zwłaszcza o bo…, ale nie chciałem zawracać głowy Michałowi moimi niesprawiedliwościami, stuknęliśmy się kielonkami, popiliśmy wodą z musztardówki, bo nie był to bynajmniej koniec historii.
Nie był to bynajmniej koniec historii. Jednego dnia rozstawiam meble w mieszkaniu, skręcam jakąś komodę, ale z tych droższych, z Ikei i, co tu ukrywać, kurwuję ile wlezie, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Pewnie sąsiad taki nieśmiały, myślę sobie, i niczego się nie obawiając, otwieram. Przede mną stoi pani Nowakowa w obstawie, dwie koleżanki równie wiekowe rozglądają się jako czujnie, i pyta pani Nowakowa:
– Moga wleźć?
I już wszystkie cztery, bo na półpiętrze ciężko dyszała jeszcze jedna, są w przedpokoju, a ja nie wiem, czy poprosić o zdjęcie butów, bo parkiet fest nowy, czy jednak nie, bo nie wiadomo aby, czy rajstopy pań mnie odwiedzających aby nie z czasów Jaruzelskiego, jeśli nie Gierka?
Co się okazało? Że w mieście każdy sklep miały obstawiony, spożywczy i monopolowy, a zwłaszcza spożywczo-monopolowy, i teraz sobie nie życzą, by nasza, powtarzam, nasza współpraca, została zakończona i albo mam korzystać ze sklepów w godzinach senioralnych albo opłacić abonament. Jeśli nie, to porozmawiamy inaczej i tu pani Wilkowa, rozpoznałem hożą trzydziestolatkę z 1980 roku w starowince za panią Nowakową, wyciągnęła najnowszy model smartfona, na oczy nigdy takiego nie widziałem i puściła film – mamy kopie Michałku, nawet nie myśl o tym, powiedziała ta wiedźma Nowakowa, kiedy już chciałem wyrwać – na którym przeróżne wiktuały z kieszeni fatalnego kożucha są przekładane do siatki materiałowej w moich rękach, bo przecież jestem bio i ekologiczny zarazem. I jeśli nasza, powtarzam, nasza współpraca zostanie zakończona, to pójdą do ministra Ziobry, a on na krzywdę ludu jest wyczulony, nie to co poprzednia władza…
I co ja mam teraz robić?
Zakończył Michał swą smutną przypowieść, a ja podszedłem do barku po prababci, otwarłem i wyciągnąłem ćwiartkę spirytusu, co to latem miała być do wiśni, ale jakoś w tym roku nie obrodziły i były bardzo drogie, to została i się tylko niepotrzebnie marnowała.
A ja nie miałem czym kiwi zalać…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Napotykam na spacerach pewną okrutnie skrzywdzoną przez was, piękną, mądrą, młodą kobietę. Boi się, trzymam, żeby to pokonała, myślę jak jej pomóc.
PolubieniePolubienie