Żelki

– Powiedzieć ci jak zginął? – Helmut Szmidt na gazowym palniku zagotowywał kawę w półlitrowym emaliowanym garnuszku. Nie uznawał innego sposobu przyrządzania czarnej zawiesiny. Te wszystkie kawiarki, ekspresy i elektryczne czajniki są dla pedałów, powiedział kiedyś prokuratorowi. W zaufaniu, bo mamy podłe czasy, nigdy nie wiadomo, kiedy nasza cywilizacja upadnie. Palili wtedy wspólnie na dziedzińcu zakładu medycyny sądowej, on najnowszego e-papierosa z orientalnym wkładem, Szmidt eLeMy z oderwanym filtrem. W poplamionym fartuchu straszył przechodzące maszynistki wystającymi kłami. oby sztucznymi Był najlepszym patologiem w województwie.

– Nie pociągnąłby długo. Wątroba w strzępach, serce przerośnięte, stawy zwapniałe. Albo zderzył się z tirem albo uprawiał biegactwo. – Odraza malująca się na twarzy medyka była wprost komiczna. – Ale to nie to go wykończyło. Był cały zapchany żelkami. Lukrecjowymi. Organizm nie dał rady tego przerobić. Od odbytu po gardło, wszędzie lukrecja!

Kawa zaczęła kipieć. Szmidt gołymi rękami odstawił ją na stół sekcyjny, pogmerał w fartuchu i rzucił coś w kierunku prokuratora.

– Chcesz jednego?

Żelkowy misiek. Świetny żart.

***

– No panie Szołtysek jak to było z tą kontrabandą z Niemiec?

– Panie prokuratorze, ja nic nie wiem. Na zaproszenie wyjechaliśmy, mam babkę i siostrę w Bochum, pół roku czekaliśmy na paszport i dwa miesiące na wizę, wszystko opłacone, panie władzo. Babka ma już osiemdziesiąt lat i nie wiadomo, kiedy jej tam nie wykończą, na tym Zachodzie, panie prokuratorze, chcieliśmy pożegnać… te książki Twardocha to mi musieli na bank podrzucić, rewanżyści albo ślązakowcy, ja takich rzeczy nie czytuję

– Achim, no przecież ja wiem jak się nazywosz, lebrze jodyn i na kierej grubie robisz, nie fandzol mi tukej do pieruna. Albo dwa lata i to w Strzelcach, a oni tam wielkie Poloki i takich jak ty to od razu poślą do najgorszej roboty albo powiesz komu miałeś przekazać tego „Dracha”!

***

Przerwali mu to przesłuchanie w najgorszym momencie. Jeszcze chwila i wyciągnąłby z Szołtyska wszystko. No, przyciśnie go w piątek, niech ten skruszeje w celi te 48 godzin, a potem się zobaczy. Deportacja do Zagłębia i spolszczenie nazwiska? I dalej obserwować.

„Róże miłości najlepiej przyjmują się na grobach”.

Tytuł jednej z przemycanych płyt utkwił mu w pamięci i wracał w takich chwilach jak ta. Ciało nieboszczyka przyjęło komiczną formę. Zdawało się wylewać jak drożdżowe ciasto z formy zbyt długo trzymanej w piekarniku, swym ogromem obejmując prawie cały nurt rzeczki. Mężczyzna, choć nigdy nie wiedział, czy po śmierci człowiek jest nadal człowiekiem i można go nazywać dotychczasowymi terminami, leżał nagi i zdążyły się do niego dobrać pierwsze ścierowojady. Trzeba by sprawdzić, czy tylko zwierzęce.

Znajdowali się na granicy Chorzowa, Katowic i Wielkich Kochłowic. Trupka odnalazły dwie uczennice liceum, którym wuefista wyznaczył dokładną trasę biegu. Nadal rzygały w pobliskich krzakach. Ten jeden raz przynajmniej nie po jedzeniu, bo chude to było straszliwie. W poprzednim miesiącu pandemia uderzyła ze zwiększoną siłą i dzieciaki wróciły do pracy zdalnej. Trzeba będzie przesłuchać tego szkolnego hitlerka w pierwszej kolejności, zanotował sobie w pamięci.

– A to co? – Zapytał młodszego z techników. Tego takiego bardziej blondyna ze świńską szczeciną na prawie całej głowie.

– Ano książka panie prokuratorze. Leżała tam trochę dalej. – Pomachał mu znaleziskiem w foliowej torebce.

– Sprawdziliście? To zostaw.

***

– Część Teo!

Nigdy by nie przypuszczał, że akurat Adam skończy w takim miejscu. Sportowy typ, podobał się wszystkim dziewczynom, ulubieniec niezamężnych profesorek, pierwszy do wagarów i noszenia flagi na akademiach. A ukończył bibliotekoznawstwo i teraz pracował w Bibliotece Polskiej w Katowicach.

– Napijesz się czegoś? Mam herbatę – Tu ściszył głos. – Z Aldika. Ujek przysłał pakiet.

Gabinet był od podłogi po sufit zapchany książkami i innymi drukami. Na ścianie koło okna wisiał portret prezydent Szydło, tuż obok zdjęcia stuletniego Donalda Trumpa odwiedzającego Warszawę

– Hassliebe to był pisarz z końca Dyktatury. Niby lewicowiec, tak naprawdę liberał. Niezbyt popularny, niekoniecznie dobry. Zyskał sławę atakami na pierwszy rząd. Tak w ogóle to nie było nawet jego nazwisko. Od lat siedzi w Kanadzie i szczuje na naszą Polskę. Mamy kilka egzemplarzy na stanie po BŚ, oczywiście. Od dawna w magazynach, z dostępem tylko dla pracowników IPN. I to raczej tylko tych z tytułami naukowymi. To taka antyutopia, niezbyt państwowa.

Adam Kowalczyk pociągnął łyk deficytowego rooibosa. Prokurator żałował, że nie dał się skusić, ale nie chciał, by dawny szkolny kolega marnował na niego cenną torebkę naparu.

– Ale powiem ci coś ciekawego. Ten egzemplarz, co to mi go pokazałeś, wygląda na zupełnie nie czytany. Żadnych podkreśleń w tekście, zagiętych rogów, śladów palców. Na tak marnym papierze coś powinno pozostać. Tak jakby ktoś ja postawił na półce i o niej zapomniał na te piętnaście lat. Aż do teraz.

2 komentarze do “Żelki

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s