– Tata, a dlaczego Marcin ma takie śmieszne coś?
– Gdzie, kochanie?
– Z przodu?
– Ach, nie wiem, pewnie jakieś nowe spodnie.
– Tata, ale ja wiem, co to są spodnie – Mała przewróciła oczyskami. – Ja mówię o tym, co pod! Marcin pokazał…
Przełom w śledztwie, jak to najczęściej bywa, nastąpił niespodziewanie. Prokurator akurat odbierał córkę z przedszkola, w tym tygodniu liczba zgonów wynosiła mniej niż 100, to pozostawały otwarte. W 15 roku trwania pandemia w Polsce była pod pełną kontrolą, Polacy zgodnie ze swoim duchem narodowym przystosowali się do życiowych niedogodności z uśmiechem i pogodą ducha. Nigdy nie było innego tak dzielnego narodu, i tak podle poszkodowanego przez kraje ościenne, w dziejach świata. Zawibrowała licencyjna nokia i prokurator mógł, ku swej uldze, przerwać rozmowę z córką.
– Co tam Jurek? – Dzwonił zaprzyjaźniony laborant z komendy wojewódzkiej.
-Wiesz, ja się tak bliżej przyjrzałem tym żelkom, co to mi pokazałeś i rzeczywiście wyszły ciekawe rzeczy. Złote misie, zwyczajna czarna lukrecja, kilka sztuk Colorado i nawet Tropicana. Ktoś tu naprawdę zaszalał. Ale wiesz, jedne były inne i dopiero dzięki moim własnym osobistym kanałom udało mi się odkryć, co to takiego. Specjalna seria olęderska z zeszłego roku, wypuszczona na Dzień Eutanazacji.
– Przepraszam, coś mi przerywa. Martuś, bądź grzeczna! Niderlandy mówisz?
-Tak, i to raczej olęderskie. Bankowo.
– Dzięki, jak wpadnę, to się odwdzięczę. Siema!
Marta stała z zaciśniętymi piąstkami i wpatrywała się poważnie w swojego ojca.
– Tata, to o co chodzi z tym dzyndzlem?
***
Prokurator szedł wtopiony w tłum kibiców Narodowej Reprezentacji w łucznictwie klasycznym i ciekawie rozglądał się wokół. Maszerujących równym krokiem Polaków mijały karetki eutanazacyjne, na każdym roku stała budka pedofilska z nieodłącznym minaretem, język arabski wypierał stare germańskie narzecze. O Flandrio! Jak nisko upadłaś od czasów swej świetności, kiedy to w późnym średniowieczu byłaś ostoją, matką i nadzieją chrześcijańskiej Europy.
Jego wydział w życiu nie sfinansowałby prokuratorowi wyjazdu na Zachód, dewizy zdradzieckiego eurolandu były zbyt cenne by marnować je na krajowe dochodzenie, nawet w sprawie zabójstwa. W całą rzecz wmieszał się jednak kontrwywiad, prokurator wyczuwał sekretną inspirację Sondziego zresztą, i tak to po raz drugi w życiu znalazł się na Zachodzie. Dwadzieścia lat temu był w Dreźnie, z Erasmusa, ale nie bardzo mu się podobało. Używki nie pomagały w seksie, ujmijmy to tak, a rozbuchane zapowiedzi mocno mijały się z rzeczywistością.
Prokurator miał działać pod przykrywką. W pewnej chwili oderwał się od grupy kibicowskiej, przeszedł jedną bramę, potem drugą, fantazyjny zaśpiew „Polska! Biało-czerwoni” stopniowo cichł, by w końcu rozmyć się w innych dźwiękach. Podano mu adres mieszkania, miał się w nim zjawić i podać za uciekiniera z Najjaśniejszej IV Rzeczypospolitej, to w Hadze znalazła swą siedzibę polska sekcja Lewackiej Europy, tylko teoretycznie pozarządowej organizacji próbującej rozbić porządek Trójmorza, a niejaki Ogarek Szwendałowski (czy to jest polskie nazwisko?) był jej szefem.
Zapukał ustalonym szyfrem, pchnął drzwi, było otwarte i wszedł do dużego przedpokoju. Leżała w nim pełnowymiarowa, ośmioosobowa, olimpijska łódź wioślarska. Kiedy już oswoił się z widokiem, a jego wzrok przyzwyczaił się do światła, dostrzegł najlepszą bohaterkę w wejściu do salonu:
– Witaj prokuratorze. Musimy porozmawiać. O pewnym dzyndzlu. Čmelák, objaśnij pana…
Dementuję.
PolubieniePolubienie