Postaram się ubrać me myśli w sensowny, przynajmniej sensowniejszy sposób, kiedyś się w końcu było wszechstronnie nieutalentowanym blogerem politycznym, a takie doświadczenia pozostają w człowieku na całe życie. Oczywiście poszczególne segmenty wywodu będą się na siebie nakładać, ale rzeczywistość, w odróżnieniu od oczekiwań opozycji, nie jest zero-jedynkowa. I nigdy nie była.
Pycha
Gdyby wsłuchać się w polityków, a zwłaszcza ich zaplecza, opozycji, to można by dojść do wniosku, że wszystko jest w porządku. Czy nawet lepiej, pod całkowitą kontrolą. PiS zaraz przeminie, bo następnym razem nie da rady kolejny raz złamać odwiecznych praw polityki i tym razem nie tylko nie zwiększy swego poparcia, ale go nie utrzyma, bo po prostu fizycznie nie jest w stanie. Unia się wzmoże albo kryzys będzie głębszy niż nam się wydaje, to wtedy na bank, choćby i Narodowy, nie da rady. Wspólnie z Włodkami i Krzysiem zbudujemy rząd odbudowy Polski, koalicyjny, i kilkoma ustawami zlikwidujemy nawet ten fatalny Trybunał Konstytucyjny, o innych kwestiach już nie mówiąc. Pstryk!
Najciekawsze jest to, że czują się tak pozytywnie politycy, którzy albo ledwie co przez kadencję nie byli w sejmie, taką wynegocjowali umowę koalicyjną dla swoich partii, bronili elektoratu, i to z udziałem interwencji państwa – patrz: wykreowanie Nowoczesnej sztucznego długu – przed Ryszardem Sześciu Króli Petru i ratowali kampanię prezydencką przed własną kandydatką albo co dekadę ledwie ledwie przekraczają pięcioprocentowy próg wyborczy.
Przypominanie w tym kontekście, że PiS pół roku temu wygrał siódme ogólnopolskie wybory z rzędu spotyka się ze wzruszeniem ramionami i natychmiastową kontrą: No przecież dopiero szóste! Któż może pamiętać, że PiS już jesienią 2014 roku wygrał, w skali Polski, wybory do sejmików? Na pewno nie politycy. Opozycji.
Szczególnie kuriozalna pycha ta staje się, kiedy politycy, i zaplecze, opozycji, zaczynają pospołu zaczepiać i wyszydzać tych wszystkich ludzi PiS, że niby są z awansu politycznego i to niedouczone trzydziestoletnie dziady, co to powinny terminować na kasach, a nie ludźmi rządzić. Temat wróci w kolejnych podpunktach, w tym miejscu jedynie zasygnalizuję, że przynajmniej nie muszą oni gorączkowo symulować własnej sprawczości. Po prostu ją posiadają.
Niewyuczalność
Nie jest tak źle jako drzewiej bywało, kiedy szczerzący się Grzegorz Schetyna totalną opozycją ustawił dyskurs na lata, ale, już miejmy nadzieję, nietotalna opozycja, w swej masie, wykazuje zaskakującą nieumiejętność uczenia się. Gdybym był złośliwy napisałbym w tym miejscu, że neoliberalny paradygmat od nas wszystkich wymaga(ł) uczenia się w każdej chwili naszego życia, zdobywania nowych umiejętności i poszerzania kompetencji, ale widocznie polityków, i zaplecza, opozycji, to nie dotyczy. Złośliwy nigdy nie bywam.
Latami trwało, zanim ktoś na opozycji zaczął rozbierać na czynniki pierwsze mechanizm wyborów w latach 2014-15. W 2019 i 2020 udało się opozycji w znacznej mierze np. przejąć internet, ale PiS już był wtedy gdzie indziej. Wygrywał wybory na szokujących wartościach liczbowych dzięki innym tematom, przede wszystkim 500+ i trzynastej emeryturze. Co spotkało się ze zdroworozsądkową reakcją opozycji, że teraz to budżet już na pewno zbankrutuje.
Na razie nie zbankrutował. I zapomniano, że trzynasta emerytura była publiczną obietnicą Grzegorza Schetyny z wiosny… 2017 roku, która chwilę wybrzmiała, a potem zniknęła z politycznego obiegu. Aż podchwycił ją PiS i na niej wygrał trzy kolejne rozgrywki wyborcze.
Gdyby to jednak tylko o Schetynę chodziło, problem można by zlekceważyć. Opozycja, na pewno parlamentarna, jest w swej masie niewyuczalna i niezainteresowana rzeczywistością. I przekonana, oraz nieustannie przekonywana, o swej nieomylności. Stąd się biorą takie wpadki jak głosowanie wspólnie z PiS, nad podwyżkami uposażeń, w apogeum nagonki ziobrystów na liczne grupy społeczne, miesiąc po wyborach, które „podzieliły Polskę jak żadne inne”. Jeśli się nie rozumie i nie szanuje własnego elektoratu, to jak można myśleć o rzetelnym odczytywaniu motywacji wyborców przeciwnika?
Lenistwo
Sam wielokrotnie śmiałem się z polityków PiS, czy całych ich grup. I wiem, że ministerialne, o biznesowych już nawet nie mówiąc, awanse licznych z nich są podyktowane w pierwszym rzędzie apanażami, nie zdolnościami, ale dla części z nich jest to życiowa szansa. I jeśli się sprawdzą, pozostaną w polityce przez lata. Dlatego pracują cały czas, nie tylko nad powierzonymi im zadaniami, ale też – by posłużyć się ulubionymi książkami premiera Morawieckiego i przewodniczącego Budki – nad samymi sobą. Jedni utoną i wylądują finalnie gdzieś w powiatach, inni…
Równie irytująca jest medialna nadaktywność całego pisowskiego pokolenia trzydziestolatków (choć na marginesie warto zaznaczyć, że mieć dziś trzydzieści lat, to znaczy całe życie spędzić w III RP i za polityczny moment będą to najprawdziwsze elity), ale wynika ona z chęci budowania swej pozycji, czy nawet bardziej osobistej marki, bo w czasach klików szyld ma jeszcze większe znaczenie niż niegdyś. Ale to też pokaz siły i skuteczności partii.
PiS, kiedy tylko może chwali się sobą. Kiedy nie może, wtedy wchodzi w tryb nadaktywny i nie można powiedzieć, by na tym tracił. Można kpić z kolejnych wrzutek powiedzmy ministra Horały, który informuje o każdej łopacie wbitej w łąkę Baranów, ale on buduje przede wszystkim opowieść na przyszłość. CPK powstanie albo nie, wszyscy zakładają, że pewnie nie, co notabene da PiS mocne fory, gdyby rzeczywiście zbudował coś, cokolwiek, ale Horała na tym nie straci. Bo nie może. Przynajmniej próbował.
Można stwierdzić, że powyższe rozważania dotyczą głównie PR, ale po pierwsze to też jest część każdego działania politycznego, po drugie jest przynajmniej jedna warstwa w której PiS lenistwa zarzucić nie sposób. Chodzi o stopień zaangażowania w kampanie wyborcze i umiejętność komunikowania się z własnym elektoratem. To nie tylko nadobecność PiS w przestrzeni medialnej czy publicznej, ale autentyczny, codzienny fizyczny kontakt. Nawet jeśli wymaga stawienia się w salce katechetycznej czy klubie Gazety Polskiej i gadania z tymi wszystkimi oszołomami od tupolewów.
Na opozycji?
Fetowany przez wszystkich Rafał Trzaskowski po zaskakująco dobrej, trwającej cały jeden miesiąc, kampanii wyborczej udał się na zasłużony urlop i do dziś z niego nie wrócił. Czasem bywa w Warszawie. Lewicowy kandydat Robert Biedroń najpierw kompletnie, z udanym współdziałaniem swego szerokiego zaplecza, położył kampanię prezydencką, a potem wrócił do Brukseli, gdzie robi… coś robi. To sama partyjna górka, która doskonale wie, co robi. Bo zawsze wie. I robi, to co zawsze.
Niewiara
Nie chodzi tu o niewiarę w zwycięstwo nad PiS, bo jak pokazują punkty powyższe, ten triumf jest w zasadzie pewny, wystarczy tylko poczekać i absolutnie się nie denerwować. To niewiara w to, że PiS naprawdę zrobi te wszystkie rzeczy, które zrobić obiecuje.
Politycy, a już zwłaszcza zaplecze centrum, opozycji niby publicznie ciągle straszą PiS, ale tak naprawdę zdają się nie wierzyć, że PiS chce zmieniać rzeczywistość, Polskę i dotychczasowe reguły gry. A chce, i co więcej, z każdym rokiem coraz bardziej mu się udaje. To PiS ustawia warunki i wybiera pola rozgrywki. To opozycja do dziś nie odbiła 500+ i efektu innych transferów socjalnych, zresztą mocno neoliberalnych w swych założeniach. To opozycja czeka na lepszy czas, kiedy prawica już nie tylko dyskurs, ale i prawo coraz bardziej przesuwa na właśnie prawo.
To opozycja nie zastanawia się nad wpływem zawieszenia dotychczasowego dogmatu deficytowego przez Brukselę. To opozycja nie rozważa zakresu interwencji państwa w nowej sytuacji gospodarczej, ekonomicznej społecznej, i za chwilę, całkiem to prawdopodobne, politycznej. PiS „na bank” się nic z tego wszystkiego nie uda, nie będziemy mieć żadnego Budapesztu w Warszawie!, co pokazuje, że stan gry i umysłów na rok 2016 pozostaje aktualny i w ’21.
PiS właśnie uruchomia pakiet pomocowy z Unii, podeprze na papierze wpływami z NBP, a potem weźmie pakiet klimatyczny i będzie prymusem Zielonej Rewolucji na skalę nie tylko europejską, ale i światową. Liderzy opozycji w tym czasie udzielą kolejnych wywiadów, z dumą dowodząc, że III RP była i jest ok, trzeba ciąć administrację i wspierać ludzi przedsiębiorczych oraz fotowoltaikę prywatną.
Tchórzostwo
Jak pokazuje powyższy przykład, PiS jakoś może obrócić swoje poglądy o 180% i na tym absolutnie nie tracić. W tym miejscu zwykle wjeżdżają opinie, że wynika to z różnicy w jakości elektoratów, co jest wnioskiem politycznie skandalicznie głupim w wykonaniu rzecz jasna opozycji i – w uogólnieniu – zwyczajnie nieprawdziwym. Różnice miedzy elektoratami są znacznie mniejsze niż by, oba, chciały i nie idą jedynie po linii dochodu, choć jest to aspekt mimo wszystko kluczowy. Z czym opozycja pogodzić się nie chce, a spora część PiS i jego okolic z kolei nadmiernie łączy pojęcie godności z pieniądzem osobiście dzierżonym przez wyborcę, Polaka, obywatela i człowieka (kolejność może być inna).
Co byłoby szansą dla opozycji, gdyby miała ona odwagę porzucić dotychczasowe założenia, przede wszystkim ekonomiczne, ale do jakiegoś stopnia też społeczne (bo powtórzę: różnica elektoratów jest mniejsza niż elektoraty ją sobie zbudowały dla lepszego samopoczucia, ale to nie znaczy, że jej w ogóle nie ma) i nie traktować ich równie dogmatycznie jak w ostatnich 30 latach. Brutalnie rzecz ujmując: najwyższa pora, ba, dobrych kilka lat po czasie, przestać grać na mityczne centrum i jego, nasz wspólny, zdroworozsądkowizm. Skończyło się. Wszyscy pląsamy w karnawale twardej polityki, nawet jeśli w postpolitycznym kostiumie błazna.
Nie ma jej, tejże odwagi, i najpewniej mieć nie będzie w przewidywalnej przyszłości. Jeśli opozycja nie zaryzykowała w chwili, kiedy oba systemy władzy w Polsce, bo każdy pierwszoklasista wie, że mamy dwa, jeden z prezydentem, premierem i marszałkiem sejmu, i drugi, o niebo ważniejszy, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, zwyczajnie przestały istnieć (jak w październiku), nie zaryzykowała, kiedy rzeczywistość społeczna wymykała się kontroli (jak w listopadzie), ani kiedy PiS zaczął odzyskiwać pozycję (jak w grudniu), to kiedy ma to uczynić?
PiS przez blisko kwartał był w defensywie, tak długiej i głębokiej jak po 2015 roku nigdy, a opozycja w tym czasie nie zaoferowała Polakom w zasadzie niczego. Już o „niczym nowym” nie mówiąc. Można doceniać kilkanaście posłanek za brutalną, fizyczną harówę wokół protestów, posła Szczerbę za upór w wyszukiwaniu COVIDowych paradoksów prawnych i praktycznych, próby zmian ustawowych, już na stałe, uchwalonych hurtowo przez sejm praw, podejmowane przez Zandberga i innych Razemitów w komisjach. Wszystkie te działania, i to od lat, jednak są w najlepszym razie reaktywne, jeśli nie spóźnione.
Straszliwie mało otrzymaliśmy od całej opozycji jak na najbardziej burzliwy czas po 89 roku i te kilka tygodni, w których władza nie leżała co prawda na ulicy, ale się zachwiała zauważalnie. Idealny moment na nowe propozycje funkcjonowania systemu zdrowia? Do rozpoczęcia dyskusji o wartości pracy nie tylko w Polsce, ale na całym Zachodzie? Na próbę obrony części osiągnięć liberalizmu czy III RP za cenę poświęcenia, tych które po prostu, i rok 2020 pokazał to w pełnej dobitności, nie działają? Idealny czas…
Tak się może wydawać wyborcy, ale nie politykowi opozycji. I jego zapleczu. I ani słowa o kwestiach obyczajowych, bo tu PiS już sobie całkiem opozycję wytresował, więc nie ma o czym mówić. Może za kadencję, dwie, trzydzieści dwie. Wrócimy do tematu.
Elitaryzm
Naprawdę myślałem, że najgorszy moment toksycznego związku opozycji z jej zapleczem mamy już za sobą. Że przy całej niewyuczalności opozycja zrozumiała, że ten styk zabija ją najbardziej. I wtedy wybucha druga sprawa Jandy, a szereg polityków opozycji nie tylko nie widzi w niej nic zdrożnego, tylko sam już sobie szczepienia załatwił, poza przecież i tak ekspresowym, jak się domyślam, modelem rządowo-instytucjonalnym. Bo taka jest Polska i nic nie da się zrobić.
Krystyna Janda, to trzeba podkreślić: wybitna aktorka i człowiek kultury, ma przeogromne zasługi dla rządów PiS i najwidoczniej nie zamierza przerywać swej ciężkiej pracy na jego korzyść, co się, zgodnie z zasadami III RP, jak najbardziej chwali. W końcu to tu ciężką własną pracą dochodzi i dochodziło się do prawdziwego sukcesu, wbrew wszelkim kłodom rzucanym przez państwo i homosovieticusów w skajowych kurtkach. Można by już spocząć, ale trzeba, dla Polski, napisać parę słów o beneficjentach 500+, prawdziwej kulturze i jej rozbijaniu przez wandali. Wandalowie byli prawie Polakami i teraz, po stuleciach, niestety wrócili!
Opozycja co rusz daje się łapać na ten mechanizm i potem przez miesiące musi odrabiać straty, ale jednak tego toksycznego związku przerwać najwidoczniej nie chce albo nie może. Praktycznie wystarczy poskrobać po dowolnej wypowiedzi opozycji parlamentarnej, tak, Lewicy bardzo często też, i wyjdzie spod niej elitarność i obrona interesów grup, mimo wszystko, uprzywilejowanych. W co PiS wali bez ustanku i zawsze celnie.
Co jest smutnym paradoksem, bo tenże PiS, budując Nowe Elity czy Nowe Państwo, zawsze z dużej litery, do rangi konstrukcyjnej świętości wyniósł kolesiostwo, nepotyzm i towarzyskie powiązania. Nie chodzi tylko o to, że niemal jawne, jasne dla wszystkich zainteresowanych i nie tylko, zasady zatrudnienia w danym miejscu czy pojawienia się na liście wyborczej premiują rodzinę, weteranów partyjnych czy kolegów i koleżanki z licznych stowarzyszeń. Na tym mechanizmie PiS opiera cały swój pomysł na przebudowę i funkcjonowanie państwa, najlepiej za pośrednictwem narzędzi nadzwyczajnych. Buduje je na sprawdzonych, polecanych sobie wzajemnie ludziach, przy tym co prawda wymienialnych, ale nigdy nie pozostawianych na całkowitym uboczu. To całkowite zaprzeczenie głoszonych przez siebie zasad, przynajmniej jej pierwszej, najszerzej rozpowszechnionej warstwy.
Apolityczność
Dlaczego PiS może sobie na to pozwolić?
Ponieważ współczesna (neo)prawica, a PiS od momentu powstania przedryfował z radykalnego centrum, przez, powiedzmy, flirt z chadeckością, w te konkretnie regiony, jako pierwsza zrozumiała, że polityka wróciła w wielkim stylu. Że rzeczywistość znowu jest w pełni polityczna, że iluzje liberałów były dokładnie tym, iluzjami i narzędzia, nawet idee mogą się zmieniać, ale to cały czas jest gra, rywalizacja różnych (grup) interesów i zapotrzebowań społecznych. I że pogardzana po 89 jako nienowoczesna „polityka” jest polem na której (neo)prawicy jest najłatwiej zrobić wyłom.
Prawdą jest, że ludzie Zachodu najlepiej żyją obecnie w historii. Mają, historycznie sprawę ujmując, największe prawa jakie kiedykolwiek miał człowiek. Najszerszą możliwość wyboru, tak osobistego jak grupowego. Ale to powoduje nowe napięcia i nie jest dane na stałe. Możesz zwiększać pulę zaangażowanych i wyniesionych „wyżej”, ale stałe prawa są takie, jakie są. Nic nie zrobisz. Taka jest diagnoza (neo)prawicy.
Czy prawdziwa? Naprawdę chciałbym, by nie w całości, bo to pesymistyczna wizja rzeczywistości i zła prognoza na przyszłość. Ala dla wywodu nie ma to większego znaczenia. Kluczowe jest to, że (neo)prawica myśli kategoriami politycznymi, czy to w formule wielkiej idei, czy osobistej. Buduje wizję Tradycji, która ma wyjaśniać obecne zaburzenia jako winę onych i obiecuje powrót zhierarchizowanego, bezpiecznego porządku, za cenę ograniczenia może wolności, ale była to wolność dla wybranych, wiec Ty jej, zwyczajna Polko i zwyczajny Polaku, tak naprawdę nie tracisz. Podniesienie przez poniżenie.
Część polityków i zaplecza PiS naprawdę tak myśli, część pewnie jedynie udaje, ale nie zmienia to faktu, że razem właśnie teraz zmieniają rzeczywistość. Nakłada się na to prywatne wyczucie polityczności, bo na prawicy znacznie rzadsza jest postawa, tak rozpowszechniona w centrum i także na lewicy, że bycie politykiem to tylko jedna z możliwych ról społecznych, i to nie najbardziej pożądana. Lepiej zarabiać godnie w biznesie albo, z drugiego krańca tej skali, dumniej brzmi „aktywista społeczny” niż hańbiąca łatka „polityka”.
Takie myślenie odbija się nie tylko w osobistej motywacji, ale i szerszych, politycznych, przecież programach. Opozycja jako całość słowa „polityka” unika jak ognia. Używa starych, wytartych fraz w rodzaju „dobra wspólnego”, „rozsądku”, „dialogu” i do pewnego poziomu nawet odnosi sukcesy, wystarczy spojrzeć na tymczasowe osiągnięcia Petru, Biedronia czy obecnie Hołowni, którzy swoje programy, kiedy byli u szczytu, budowali na tak rozumianej, wybiórczej i werbalnej apolityczności.. Okresowo dawała powyższa postawa kilka, kilkanaście procent poparcia, ale, o dziwo?, nie zatrzymała cynicznej, w pełni politycznej, machiny PiS. Wręcz przeciwnie.
Z czego najpewniej byłaby najlepsza pora, akurat dwa lata przed dwuletnią z hakiem kampanią wyborczą, wyciągnąć wnioski, ale w zasadzie: Po co?
Fajno jest.