Baldy, mściciel z Wielkiej Prerii

Blady podrapał się po nosie i obrócił z jednego boku na drugi, ale nadal czuł syberyjskie, stepowe zimno, a to w nogi, a to w głowę, a to w dupkę – w zależności, która część ciała akurat wystawała. Zbyt mocno przykręcił kaloryfer na noc i teraz miał za swoje, byle do rana, mruknął, kiedy uświadomił sobie, że wokół niego nadal ciemno i zasnął.

***

Kiedy obudził się ponownie, wokół nadal było ciemno, a on niczego nie pamiętał. Bolało go całe ciało i kiedy próbował otworzyć drzwi łazienki, by się odsiusiać, dotkliwe się potłukł o jakieś nieznane mu meble. Dopiero wtedy zaczął podejrzewać, że może nie znajduje się w swoim, wynajmowanym z piątką innych światowców, mieszkaniu na obrzeżach Warszawy, tylko gdzieś indziej. Ale dokładnie to gdzie?

***

Budził się już w najdziwniejszych miejscach, a to w elektrowni, tuż pod stacją transformatorów, kilkukrotnie na różnych dworcach, ze dwa trzy razy w wyniku akcji reanimacyjnej, ale teraz kompletnie nie wiedział, gdzie się znajduje. Miał tylko nadzieję, że nie jest już poniedziałek rano, bo o dziewiątej powinien być w robocie, pod krawatem i z dzbankiem kawy przygotowanej dla szefostwa. Byle nie podszedł go Marcin z działu prawnego!

***

W końcu otwarł jedyne drzwi pomieszczenia i znalazł się na dworze. Stał w samych kąpielowych batkach wiadomej firmy, a z jego ramion zwisał ręcznik z wypiętą piersiatką jakby rodem z bazaru z lat 90. I wtedy sobie przypomniał ostatnią bibę, jak i to, że ręcznik pożyczył od Kamila. Musiało być koło zera stopni, bo z sopli kapały krople mrozu i ściekały mu po karku.

***

Pierwszym filmem z vhs jaki zobaczył był Rambo. Pierwsza krew, więc przeszukał stertę worków jakie znalazł w altance, zdążył się już domyślić, że znajduje się na ogródkach działkowych, teraz – zimą – dość pustawych, przynajmniej w tym regionie i z jednego worka zrobił sobie spodnie, a z drugiego koszulę. Nie był to może szczyt elegancji, ale chroniły przed zimnem i chlapą. Na nogach miał podrabiane crocsy od Chińczyka, musiał zorganizować od kogoś na basenie. Żeby tylko grzybicy nie złapać!

***

Przedzierał się przez stuletnie osiedle robotnicze i nie potrafił wyjść z podziwu, że tu, kiedy na Mazowszu jego przodkowie gnieździli się w pięć pokoleń w jednej izbie z owcami i kurami, czasem kozami, bo na krowę czy konia mało kogo było stać, tu już kwitła wysoce wyspecjalizowana cywilizacja, z bieżącą wodą, piecami kaflowymi oraz całą rytualną kulturą nocników.

***

Tego Rambo to puścił w nagrodę całej gromadzie dyrektor PGR, za wypełnienie planu trzyletniego w zaledwie pięć roków i w oczekiwaniu na wybory roku 89. Pamięta jakby to było wczoraj, w świetlicy za gieesem magnetowid podłączony do Heliosa i Rambo szyjący ranę dratwą. Blady miał trzy lata i wtedy jeszcze się łudził, że nie spędzi całego życia pośród świń.

***

Starsi koledzy zostali dłużej i oglądali jakieś niemieckie filmy przyrodnicze potem, ale Blady już wtedy śnił o tym, że jest jednorożcem i wesoło hasa po miedzy, kiedy matka z ojcem koszą pańskie siano. Przypomniało mu się to wszystko, kiedy drogę przegrodziło mu dwóch mężczyzn młodszych od niego o lat kilka, acz już bez tej życiowej świeżości. Niemcy abo co?

***

– Widzisz go Jorg? – Zapytał pierwszy z mężczyzn, ten z wąsem jak u aktora porno z lata 80.

– Tego lebra? – Drugi, ubrany w dżinsową katanę z telewizorem z wielkim logo zespołu Kat splunął, a raczej odcharknął, przez żółte zęby, a włosy wiły mu się do ramion.

– Toż to Baldy, słynny pogromca kopalnianych gnomów!

– Ale my nic mu nie zrobimy, pra? Jeśli powie, kiery torman wciepnął se bala w 88?

– Gały wytrzeszcza i nic nie rozumiy. Synek, to podej skłąd Kata!

– Kostrzewski i Luczyk? To są dwa różne Katy. – Długowłosy spojrzał na Bladego z jakimś głębokim współczuciem i zaczął odwijać keta z nadgarstka.

***

Nieobeznanych z tutejszymi realiami czytelników może zadziwiać fakt, że dwóch mężczyzn koło trzydziestki o tej wieczornej porze, bo była już noc, a nie poranek jak można było wnosić po pierwszym akapicie, miało siłę rozrabiać, zamiast stać w samochodowym korku na średnicówce po całym dniu pracy. Wyjaśnienie jest proste, Blady spotkał mianowicie emerytów górniczych, a że tutejsze bajtle zaczynają robotę na grubie w mając lat sześć, to w okolicach wieku chrystusowego śląskie chopy zajmują się głównie łowieniem rybów, tuningowaniem czarnych golfów i słuchaniem swych ślubnych z rzadka przerywając te czynności graniem w szkata, spożywaniem Tyskiego i tłuczeniem goroli.

***

Poobijany Blady, eks legenda Wielkiej Prerii, doszedł w końcu do przystanku autobusowego i przeczytał: Lipiny. No i pięknie, to w którą stronę jest ten Nowy Bytom? Spojrzał w prawo, potem w lewo, wzruszył uworkowanymi ramionami, i ruszył dalej. Na Kalinę, Chropaczów albo Załęże.

***

Ku nowej etnograficznej przygodzie. A worki po kartoflach trzymały ciepłotę jego ciała. Jak pokoleniom go poprzedzającym. Zaczynał szanować mądrość przodków i odwieczną agrarną tradycję, zwłaszcza teraz, po spotkaniu ze zwyczajnym śląskim ludem.

Moczenie ryja we Frynsztadzie

– Co to za miasto, co to za wieś? Kaj tu podupić, kaj tu coś zjeść? – Zaśpiew takiej, nie nazbyt eleganckiej, przyznajmy, treści niósł się po uliczkach nieopodal kościoła pw. św. Pawła Apostoła w Nowym Bytomiu pewnego późnego piątkowego wieczoru – choć mógł to być też bardzo wczesny sobotni poranek – nie tak znowu dawno temu, dokładnej daty jednak w tym miejscu wolimy nie ujawniać. Miało to zdarzenie miejsce niedawno temu, powtórzmy i na tej konkluzji poprzestańmy, nie żądajcie od obiektywnego narratora dokładniejszych szczegółów w czasach zagrożenia epidemiologicznego i zakazu przyjmowania mandatów.

– Elli, nie mógłbyś się przymknąć? – Cichuteńkim sykiem starał się zdyscyplinować kompana najbardziej kulturalny z towarzystwa. – Witam sąsiada. – Szepnął do wyprowadzającego swego rottweilera młodego mężczyzny o łysej głowie i twarzy pooranej tatuażami. Chłopak ledwie co wyszedł z więzienia, co pół kamienicy świętowało pospołu, za niewinność siedział i Ruch jeden jedyny, jednak Kamil nie mógł brać w bibie udziału. Przebywał akurat na rodzinnych hektarach. Była to zupełnia inna historia i nie bedziemy o niej w tym miejscu opowiadać.

– Jo tu jest żech u siebie, a wy gorole możecie mi co najwyżej naciulać! – Wykrzykiwał pierwszy z mężczyzn z którego właśnie opadał nabyty warszawski spleen pospołu z polską elegancją. – O, tukej, za tym hasiokiem!

I zataczając się wpadł na trzeciego z mężczyzn, ubranego, mimo dwudziestostopniowego mrozu, głównie w kaszkiet i tatuaż z reklamą „Przedwojnia”, czymkolwiek to „Przedwojnie” było albo nie było. Pewnie jakaś grą komputerową albo towarzyską. Rzeczone, za przeproszeniem, towarzystwo uzupełniał blady młodzian, któremu się najwidoczniej zwidziało, że jest na Offie, bo na całe gardło zaczął właśnie wyśpiewywać:

O Peggy Brown! O Peggy Brown!!! Kto ciebie ukochać będzie umiał?

Z okien kamienic i bloków spokojnego mieszczańskiego przedmieścia, które tylko przypadkiem i historycznym zawirowaniom zawdzięcza swój status centrum dużego miasta spoglądali na kwiat polskiej lewicy straszni mieszczanie.

****

Cała ta barwna menażeria, po uprzednim obgadaniu multum spraw najważniejszych i wypiciu hektolitrów alkoholi przeróżnych, w zależności od osobistych preferencji i prywatnego miejsca w liberalnym fantazmacie pito piwo, drinki, wino i denaturat, zmierzała w kierunku basenu, miejsca na Frynie kultowego – pływała na nim sama Otylia! – choć zagubionego pośród rozpadłego industrialu. Co znacznie ułatwiło naszej grupce dostanie się do środka, wystarczyło jedynie podważyć jedno okno, otruć – środkami nasennymi! – dwa psy rasy border niemiecki i przekupić jednego pracownika ochrony, lat 79, pana Stanisława zwanego przez wszystkich Gintrem. Wszyscy czterej pokazali oczywiście zaświadczenie o niekaralności w czasie zaprzeszłym, a także o nieprzebywaniu chorób wirusowych oraz żadnych innych w poprzednim kwartale i za jedyne 100 złotych od łebka mogli do szóstej rano, kiedy zajęcia miała pierwsza grupa seniorek, byczyć się na słynnym, powtórzmy: z wielu względów, fryńskim basenie, którego absolutnie nie należy mylić z akwaparkiem na odległej Halembie.

Obyło się więc bez większych bezeceństw i strat, zarówno moralnych jak i materialnych. I tylko podstępna, kontrolowana przez wiadome siły gazeta miejska ośmieliła się podsumować eskapadę tymi słowami:

Nowy Bytom: Libacja na basenie.

Policjanci dostali w weekend zgłoszenie, że na basenie miejskim grupka mężczyzn pije alkohol. Gdy funkcjonariusze przyjechali na miejsce okazało się, że nikogo tam nie ma.

Wieczerza

Trzeba się śpieszyć, już połednie, a do Gliwic daleko, trzeba wziąć skrót przez ziemięcickie pola. Za godzinę będziemy w Szałszy, na nowym gościńcu, stamtąd już droga prosta. Byle zdążyć na obiad.

Ciszke Borok, jurysta z elektorskim edyktem na całą regencję opolską, wybudzał się drzemki i co rusz ponownie w nią zapadał, próbując zapomnieć o bólu zęba i duszy. Czyste niemieckie wsie spod Opola już dawno zastąpiły rozrzucone pośród odwiecznych lasów biedniackie przysiółki, za opłotkami stali blondwłosi ludzie i patrzyli przed siebie tak po słowiańsku, bardzo smutno i spode łba, zanim wrócili do swoich ugorów. Powietrze było wilgotne i pełne owadów.

– Dawaj jeść, arendarzu! – Zakrzyknął Ciszke Borok w Karczmie pod Sedlaczkiem, do której dotarł dyliżans późnym popołudniem, rozsiadł się za ławą z nieheblowanych desek i począł łuskać robactwo z paryskiej peruki.

– Ajwaj, Mości Wielmożności, nic nie mamy! – Wyjąkał zmizerowany Żydowina. – Oddział grenadierów szedł z ćwiczeń i obłupił do cna!

– Nic? – Huknął jurysta, który z głodu zapomniał nawet o zębie mądrości, który usilnie próbował wydostać się na świat.

– Ajwaj, Panie… – I pobiegł do kuchni, skąd po godzinie wychynął z misą polewki i talerzem z jakimś mięsem.

Ciszke Borok jadł. I wspominał. Wspomnienia układały się lubieżnie. Nic dziwnego, młodość dzielnego jurysty przypadała na czasy austriackie, i hulaj duszo, piekła nie ma jak się zwyczaj corocznej spowiedzi zachowało. Teraz nadeszły luterskie porządki i zrobiło się jakoś poważniej, o niedługiej wojnie z Rosją plotkowano po dworach i dworcach. Protestanci, ich mać, westchnął Ciszke, zapominając, że ledwie co się anabaptystował, tylko by wojowali, nie to co Habsburgowie z ich wargową mądrością.

– Ty tu, pudź no tu!

– A co, nie smakowało, Wasza Wielmożność?

– Dobre było. Co to?

– Ano rosół. Taka zupa z najstarszej kury na placu, co się tydzień gotuje.

– A mięso?

– Rolada. Mięso zawijane z … farszem? Małżonka ma, Rachelka, sama wymyśliła!

– Wieprzowe?

– Panie, nam nie wolno! To grzech! Tylko wołowina, Wasza Jelmomożność.

Ciszke Borok udał się na spoczynek. Cuś za swoim kuferkiem w kłębek zwinięty zastanawiał się nad odwieczną żydowską mądrością i silnie śląskimi rysami twarzy Samuela Schaeffera albo Szefra, co to Karczmę Pod Sedlaczkiem trzymał w dzierżawie od któregoś z pobliskich Dojczemarków. Gdzieś już chopa widział i, ajwaj, na Jehowę, nie były to żydowskie domy Toszka albo Raciborza!

Krzyż celtycki

Walnęło gdzie na lewym skrzydle i 50 milionów bytów człekokształtnych przestało istnieć w jednej mikrosekundzie. Napisałbym, że wyparowało, ale zawsze bylem słaby z fizyki i do dziś nie wiem, czy w kosmicznej próżni człowiek nadal może wyparować, czy zmienia się w jakiś inny stan skupienia. Czy nadal jest organiczny? Może staje się twardy jak kamień? Komandor Trump odgarnął grzywę i wezwał do siebie Giulianiego:

– A gdyby tak złożyć pozew w Sądzie Międzygalaktycznym?

– Da się zrobić. Ale kiedy mi zapłacisz? Ostatnich czeków mi nie przyjęli w banku, a ja muszę mieć co jeść.

– Jestem trybunem antyliberalnego ruchu ludowego, a ty mi tu o jakichś pieniądzach?! Zawołajcie Ivankę i szybko dajcie na telefon subbrygadiera Putina. Śmierć elitom i Wolnej Organizacji Handlu!

Wyjrzałem przez lornetkę. Po eskadrze Reaktora Wosia chyba jednak nic nie zostało, nawet skrawka aluminium i tytanium. Żeby odbudować flotę rzeczywiście będziemy potrzebować potężnych dostaw minerałów. Pięknoduchy z Porozumienia znowu będą coś gadać o moralności i etyce, a przecież warunki pracy w noworosyjskich kopalniach znacznie się w ostatnim czasie poprawiły, zaczęto dbać o ochronę zdrowia i nawet skracać wyrok skazańcom – po śmierci już ich nie ożywiają celem ostatecznego dopełnienia kary.

Tak naprawdę gady nigdy nie były naszym najgroźniejszym wrogiem. Sojusz Bidena z kontynentalnymi Chinami, jak najbardziej ludzki, o ile rasę azjatycką można uznać za ludzi równie białych i godnych pensji obywatelskiej oraz 20 godzinnego tygodnia pracy jak my, od wielu dekad podkłada nam nogi i wszystkie inne odnóża w naszej walce o wolność powszechną. Taka to jest smutna prawda, o planetarnej solidarności można zapomnieć i w Kosmosie.

Flota Jaszczurów się wycofywała. Zawsze tak robią, kiedy już zniszczą nam jakieś skrzydło. To chytre bestie. Teraz się zaczną negocjacje. Komandor będzie się uwijać jak w ukropie pod ostrzałem kamer. Zobaczymy, o ile obniży podatki tym razem.

I tylko skrzydła Wosia szkoda. Tak pięknie kołowało między galaktykami, ze podkowę zamieniało w krzyż.

Celtycki.

Barok

W stercie akt zachrobotało, kilka teczek rozleciało się po gabinecie, i na powierzchnię wyszedł Cuś. Od dnia w którym zniknął Sondzia, musiało minąć kilka tygodni, bo krakersów w dolnej szufladzie biurka ubywało z porażającą prędkością i Cuś zaczynał się obawiać, że będzie musiał przejść na dietę bezjedzeniową. Jak drzewiej bywało. I ten wrzód na żołądku się pewnie znowu odezwie, to nie jest łatwa robota.

Ciszke Borok, jurysta z elektorskim edyktem na całą regencję opolską, zasnął w dyliżansie pocztowym, po czterech godzinach męki. Straszliwie bolały go zęby, tak że nawet polska wódka nie pomagała, a do Rybnika było nadal daleko. Trzeba było nie uwodzić tej margrabini czy hrabiowej, nie tylko on się gubił w heraldyce odnowionego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, to miałby dziś wygodną posadkę może i w samym Berlinie, a nie musiałby się włóczyć po słowiańskich, świeżo dołączonych do Prus, lasach i bagnach. Kończył się barok i powiadają że w Anglii odkryli sposób palenia węglem, a tego brzydactwa tutaj niby pod dostatkiem, to niedługo to będzie najbogatsza prowincja, ale Ciszke szczerze w to wątpił. Ludzie cherlawi i uniżeni wprost w oczy, a tylko knują jak wbić kosę w plecy innemu tutejszemu. Tak to cywilizacji zbudować się nie da, bez choćby odrobiny zaufania i inteligencji. Niechże w końcu ten trzeci ząb mądrości wylezie i zaczął się modlić do Gotta, tak jak go babka Truda uczyła „Ojcze nasz, któryś żeś w niebie, módl se za nami…”. Cuś siedział z kuferkiem na dachu, majtał kończynami i coś sobie podśpiewywał radośnie. Wracał do domu, kąpieli w sobotę, modrej kapusty i klusek dwóch rodzajów w niedzielę.

Ostatnia sprawa Sondziego była nadmiernie skomplikowana, chodziło w niej o jakąś Księgę, której nie należało pokazywać publice, ale nie można było – jak w dawnych czasach – spalić na stosie albo zatrzymać w archiwach cenzury. Było nawet kilka fragmentów, straszna grafomania, i pisanie o sprawach śląskich, co normalnie by nawet pewnie Cusia, Ślązaka z dziada, pradziada, zainteresowało, ale głodny był i marudny, to stwierdził – a niech się durne Hanysy martwią, publikujemy!

Siedem obłędnych błazeństw opozycji nie tylko parlamentarnej w Polsce na przełomie roków dwudziestego i dwudziestego pierwszego

Postaram się ubrać me myśli w sensowny, przynajmniej sensowniejszy sposób, kiedyś się w końcu było wszechstronnie nieutalentowanym blogerem politycznym, a takie doświadczenia pozostają w człowieku na całe życie. Oczywiście poszczególne segmenty wywodu będą się na siebie nakładać, ale rzeczywistość, w odróżnieniu od oczekiwań opozycji, nie jest zero-jedynkowa. I nigdy nie była.

Pycha

Gdyby wsłuchać się w polityków, a zwłaszcza ich zaplecza, opozycji, to można by dojść do wniosku, że wszystko jest w porządku. Czy nawet lepiej, pod całkowitą kontrolą. PiS zaraz przeminie, bo następnym razem nie da rady kolejny raz złamać odwiecznych praw polityki i tym razem nie tylko nie zwiększy swego poparcia, ale go nie utrzyma, bo po prostu fizycznie nie jest w stanie. Unia się wzmoże albo kryzys będzie głębszy niż nam się wydaje, to wtedy na bank, choćby i Narodowy, nie da rady. Wspólnie z Włodkami i Krzysiem zbudujemy rząd odbudowy Polski, koalicyjny, i kilkoma ustawami zlikwidujemy nawet ten fatalny Trybunał Konstytucyjny, o innych kwestiach już nie mówiąc. Pstryk!

Najciekawsze jest to, że czują się tak pozytywnie politycy, którzy albo ledwie co przez kadencję nie byli w sejmie, taką wynegocjowali umowę koalicyjną dla swoich partii, bronili elektoratu, i to z udziałem interwencji państwa – patrz: wykreowanie Nowoczesnej sztucznego długu – przed Ryszardem Sześciu Króli Petru i ratowali kampanię prezydencką przed własną kandydatką albo co dekadę ledwie ledwie przekraczają pięcioprocentowy próg wyborczy.

Przypominanie w tym kontekście, że PiS pół roku temu wygrał siódme ogólnopolskie wybory z rzędu spotyka się ze wzruszeniem ramionami i natychmiastową kontrą: No przecież dopiero szóste! Któż może pamiętać, że PiS już jesienią 2014 roku wygrał, w skali Polski, wybory do sejmików? Na pewno nie politycy. Opozycji.

Szczególnie kuriozalna pycha ta staje się, kiedy politycy, i zaplecze, opozycji, zaczynają pospołu zaczepiać i wyszydzać tych wszystkich ludzi PiS, że niby są z awansu politycznego i to niedouczone trzydziestoletnie dziady, co to powinny terminować na kasach, a nie ludźmi rządzić. Temat wróci w kolejnych podpunktach, w tym miejscu jedynie zasygnalizuję, że przynajmniej nie muszą oni gorączkowo symulować własnej sprawczości. Po prostu ją posiadają.

Niewyuczalność

Nie jest tak źle jako drzewiej bywało, kiedy szczerzący się Grzegorz Schetyna totalną opozycją ustawił dyskurs na lata, ale, już miejmy nadzieję, nietotalna opozycja, w swej masie, wykazuje zaskakującą nieumiejętność uczenia się. Gdybym był złośliwy napisałbym w tym miejscu, że neoliberalny paradygmat od nas wszystkich wymaga(ł) uczenia się w każdej chwili naszego życia, zdobywania nowych umiejętności i poszerzania kompetencji, ale widocznie polityków, i zaplecza, opozycji, to nie dotyczy. Złośliwy nigdy nie bywam.

Latami trwało, zanim ktoś na opozycji zaczął rozbierać na czynniki pierwsze mechanizm wyborów w latach 2014-15. W 2019 i 2020 udało się opozycji w znacznej mierze np. przejąć internet, ale PiS już był wtedy gdzie indziej. Wygrywał wybory na szokujących wartościach liczbowych dzięki innym tematom, przede wszystkim 500+ i trzynastej emeryturze. Co spotkało się ze zdroworozsądkową reakcją opozycji, że teraz to budżet już na pewno zbankrutuje.

Na razie nie zbankrutował. I zapomniano, że trzynasta emerytura była publiczną obietnicą Grzegorza Schetyny z wiosny… 2017 roku, która chwilę wybrzmiała, a potem zniknęła z politycznego obiegu. Aż podchwycił ją PiS i na niej wygrał trzy kolejne rozgrywki wyborcze.

Gdyby to jednak tylko o Schetynę chodziło, problem można by zlekceważyć. Opozycja, na pewno parlamentarna, jest w swej masie niewyuczalna i niezainteresowana rzeczywistością. I przekonana, oraz nieustannie przekonywana, o swej nieomylności. Stąd się biorą takie wpadki jak głosowanie wspólnie z PiS, nad podwyżkami uposażeń, w apogeum nagonki ziobrystów na liczne grupy społeczne, miesiąc po wyborach, które „podzieliły Polskę jak żadne inne”. Jeśli się nie rozumie i nie szanuje własnego elektoratu, to jak można myśleć o rzetelnym odczytywaniu motywacji wyborców przeciwnika?

Lenistwo

Sam wielokrotnie śmiałem się z polityków PiS, czy całych ich grup. I wiem, że ministerialne, o biznesowych już nawet nie mówiąc, awanse licznych z nich są podyktowane w pierwszym rzędzie apanażami, nie zdolnościami, ale dla części z nich jest to życiowa szansa. I jeśli się sprawdzą, pozostaną w polityce przez lata. Dlatego pracują cały czas, nie tylko nad powierzonymi im zadaniami, ale też – by posłużyć się ulubionymi książkami premiera Morawieckiego i przewodniczącego Budki – nad samymi sobą. Jedni utoną i wylądują finalnie gdzieś w powiatach, inni…

Równie irytująca jest medialna nadaktywność całego pisowskiego pokolenia trzydziestolatków (choć na marginesie warto zaznaczyć, że mieć dziś trzydzieści lat, to znaczy całe życie spędzić w III RP i za polityczny moment będą to najprawdziwsze elity), ale wynika ona z chęci budowania swej pozycji, czy nawet bardziej osobistej marki, bo w czasach klików szyld ma jeszcze większe znaczenie niż niegdyś. Ale to też pokaz siły i skuteczności partii.

PiS, kiedy tylko może chwali się sobą. Kiedy nie może, wtedy wchodzi w tryb nadaktywny i nie można powiedzieć, by na tym tracił. Można kpić z kolejnych wrzutek powiedzmy ministra Horały, który informuje o każdej łopacie wbitej w łąkę Baranów, ale on buduje przede wszystkim opowieść na przyszłość. CPK powstanie albo nie, wszyscy zakładają, że pewnie nie, co notabene da PiS mocne fory, gdyby rzeczywiście zbudował coś, cokolwiek, ale Horała na tym nie straci. Bo nie może. Przynajmniej próbował.

Można stwierdzić, że powyższe rozważania dotyczą głównie PR, ale po pierwsze to też jest część każdego działania politycznego, po drugie jest przynajmniej jedna warstwa w której PiS lenistwa zarzucić nie sposób. Chodzi o stopień zaangażowania w kampanie wyborcze i umiejętność komunikowania się z własnym elektoratem. To nie tylko nadobecność PiS w przestrzeni medialnej czy publicznej, ale autentyczny, codzienny fizyczny kontakt. Nawet jeśli wymaga stawienia się w salce katechetycznej czy klubie Gazety Polskiej i gadania z tymi wszystkimi oszołomami od tupolewów.

Na opozycji?

Fetowany przez wszystkich Rafał Trzaskowski po zaskakująco dobrej, trwającej cały jeden miesiąc, kampanii wyborczej udał się na zasłużony urlop i do dziś z niego nie wrócił. Czasem bywa w Warszawie. Lewicowy kandydat Robert Biedroń najpierw kompletnie, z udanym współdziałaniem swego szerokiego zaplecza, położył kampanię prezydencką, a potem wrócił do Brukseli, gdzie robi… coś robi. To sama partyjna górka, która doskonale wie, co robi. Bo zawsze wie. I robi, to co zawsze.

Niewiara

Nie chodzi tu o niewiarę w zwycięstwo nad PiS, bo jak pokazują punkty powyższe, ten triumf jest w zasadzie pewny, wystarczy tylko poczekać i absolutnie się nie denerwować. To niewiara w to, że PiS naprawdę zrobi te wszystkie rzeczy, które zrobić obiecuje.

Politycy, a już zwłaszcza zaplecze centrum, opozycji niby publicznie ciągle straszą PiS, ale tak naprawdę zdają się nie wierzyć, że PiS chce zmieniać rzeczywistość, Polskę i dotychczasowe reguły gry. A chce, i co więcej, z każdym rokiem coraz bardziej mu się udaje. To PiS ustawia warunki i wybiera pola rozgrywki. To opozycja do dziś nie odbiła 500+ i efektu innych transferów socjalnych, zresztą mocno neoliberalnych w swych założeniach. To opozycja czeka na lepszy czas, kiedy prawica już nie tylko dyskurs, ale i prawo coraz bardziej przesuwa na właśnie prawo.

To opozycja nie zastanawia się nad wpływem zawieszenia dotychczasowego dogmatu deficytowego przez Brukselę. To opozycja nie rozważa zakresu interwencji państwa w nowej sytuacji gospodarczej, ekonomicznej społecznej, i za chwilę, całkiem to prawdopodobne, politycznej. PiS „na bank” się nic z tego wszystkiego nie uda, nie będziemy mieć żadnego Budapesztu w Warszawie!, co pokazuje, że stan gry i umysłów na rok 2016 pozostaje aktualny i w ’21.

PiS właśnie uruchomia pakiet pomocowy z Unii, podeprze na papierze wpływami z NBP, a potem weźmie pakiet klimatyczny i będzie prymusem Zielonej Rewolucji na skalę nie tylko europejską, ale i światową. Liderzy opozycji w tym czasie udzielą kolejnych wywiadów, z dumą dowodząc, że III RP była i jest ok, trzeba ciąć administrację i wspierać ludzi przedsiębiorczych oraz fotowoltaikę prywatną.

Tchórzostwo

Jak pokazuje powyższy przykład, PiS jakoś może obrócić swoje poglądy o 180% i na tym absolutnie nie tracić. W tym miejscu zwykle wjeżdżają opinie, że wynika to z różnicy w jakości elektoratów, co jest wnioskiem politycznie skandalicznie głupim w wykonaniu rzecz jasna opozycji i – w uogólnieniu – zwyczajnie nieprawdziwym. Różnice miedzy elektoratami są znacznie mniejsze niż by, oba, chciały i nie idą jedynie po linii dochodu, choć jest to aspekt mimo wszystko kluczowy. Z czym opozycja pogodzić się nie chce, a spora część PiS i jego okolic z kolei nadmiernie łączy pojęcie godności z pieniądzem osobiście dzierżonym przez wyborcę, Polaka, obywatela i człowieka (kolejność może być inna).

Co byłoby szansą dla opozycji, gdyby miała ona odwagę porzucić dotychczasowe założenia, przede wszystkim ekonomiczne, ale do jakiegoś stopnia też społeczne (bo powtórzę: różnica elektoratów jest mniejsza niż elektoraty ją sobie zbudowały dla lepszego samopoczucia, ale to nie znaczy, że jej w ogóle nie ma) i nie traktować ich równie dogmatycznie jak w ostatnich 30 latach. Brutalnie rzecz ujmując: najwyższa pora, ba, dobrych kilka lat po czasie, przestać grać na mityczne centrum i jego, nasz wspólny, zdroworozsądkowizm. Skończyło się. Wszyscy pląsamy w karnawale twardej polityki, nawet jeśli w postpolitycznym kostiumie błazna.

Nie ma jej, tejże odwagi, i najpewniej mieć nie będzie w przewidywalnej przyszłości. Jeśli opozycja nie zaryzykowała w chwili, kiedy oba systemy władzy w Polsce, bo każdy pierwszoklasista wie, że mamy dwa, jeden z prezydentem, premierem i marszałkiem sejmu, i drugi, o niebo ważniejszy, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, zwyczajnie przestały istnieć (jak w październiku), nie zaryzykowała, kiedy rzeczywistość społeczna wymykała się kontroli (jak w listopadzie), ani kiedy PiS zaczął odzyskiwać pozycję (jak w grudniu), to kiedy ma to uczynić?

PiS przez blisko kwartał był w defensywie, tak długiej i głębokiej jak po 2015 roku nigdy, a opozycja w tym czasie nie zaoferowała Polakom w zasadzie niczego. Już o „niczym nowym” nie mówiąc. Można doceniać kilkanaście posłanek za brutalną, fizyczną harówę wokół protestów, posła Szczerbę za upór w wyszukiwaniu COVIDowych paradoksów prawnych i praktycznych, próby zmian ustawowych, już na stałe, uchwalonych hurtowo przez sejm praw, podejmowane przez Zandberga i innych Razemitów w komisjach. Wszystkie te działania, i to od lat, jednak są w najlepszym razie reaktywne, jeśli nie spóźnione.

Straszliwie mało otrzymaliśmy od całej opozycji jak na najbardziej burzliwy czas po 89 roku i te kilka tygodni, w których władza nie leżała co prawda na ulicy, ale się zachwiała zauważalnie. Idealny moment na nowe propozycje funkcjonowania systemu zdrowia? Do rozpoczęcia dyskusji o wartości pracy nie tylko w Polsce, ale na całym Zachodzie? Na próbę obrony części osiągnięć liberalizmu czy III RP za cenę poświęcenia, tych które po prostu, i rok 2020 pokazał to w pełnej dobitności, nie działają? Idealny czas…

Tak się może wydawać wyborcy, ale nie politykowi opozycji. I jego zapleczu. I ani słowa o kwestiach obyczajowych, bo tu PiS już sobie całkiem opozycję wytresował, więc nie ma o czym mówić. Może za kadencję, dwie, trzydzieści dwie. Wrócimy do tematu.

Elitaryzm

Naprawdę myślałem, że najgorszy moment toksycznego związku opozycji z jej zapleczem mamy już za sobą. Że przy całej niewyuczalności opozycja zrozumiała, że ten styk zabija ją najbardziej. I wtedy wybucha druga sprawa Jandy, a szereg polityków opozycji nie tylko nie widzi w niej nic zdrożnego, tylko sam już sobie szczepienia załatwił, poza przecież i tak ekspresowym, jak się domyślam, modelem rządowo-instytucjonalnym. Bo taka jest Polska i nic nie da się zrobić.

Krystyna Janda, to trzeba podkreślić: wybitna aktorka i człowiek kultury, ma przeogromne zasługi dla rządów PiS i najwidoczniej nie zamierza przerywać swej ciężkiej pracy na jego korzyść, co się, zgodnie z zasadami III RP, jak najbardziej chwali. W końcu to tu ciężką własną pracą dochodzi i dochodziło się do prawdziwego sukcesu, wbrew wszelkim kłodom rzucanym przez państwo i homosovieticusów w skajowych kurtkach. Można by już spocząć, ale trzeba, dla Polski, napisać parę słów o beneficjentach 500+, prawdziwej kulturze i jej rozbijaniu przez wandali. Wandalowie byli prawie Polakami i teraz, po stuleciach, niestety wrócili!

Opozycja co rusz daje się łapać na ten mechanizm i potem przez miesiące musi odrabiać straty, ale jednak tego toksycznego związku przerwać najwidoczniej nie chce albo nie może. Praktycznie wystarczy poskrobać po dowolnej wypowiedzi opozycji parlamentarnej, tak, Lewicy bardzo często też, i wyjdzie spod niej elitarność i obrona interesów grup, mimo wszystko, uprzywilejowanych. W co PiS wali bez ustanku i zawsze celnie.

Co jest smutnym paradoksem, bo tenże PiS, budując Nowe Elity czy Nowe Państwo, zawsze z dużej litery, do rangi konstrukcyjnej świętości wyniósł kolesiostwo, nepotyzm i towarzyskie powiązania. Nie chodzi tylko o to, że niemal jawne, jasne dla wszystkich zainteresowanych i nie tylko, zasady zatrudnienia w danym miejscu czy pojawienia się na liście wyborczej premiują rodzinę, weteranów partyjnych czy kolegów i koleżanki z licznych stowarzyszeń. Na tym mechanizmie PiS opiera cały swój pomysł na przebudowę i funkcjonowanie państwa, najlepiej za pośrednictwem narzędzi nadzwyczajnych. Buduje je na sprawdzonych, polecanych sobie wzajemnie ludziach, przy tym co prawda wymienialnych, ale nigdy nie pozostawianych na całkowitym uboczu. To całkowite zaprzeczenie głoszonych przez siebie zasad, przynajmniej jej pierwszej, najszerzej rozpowszechnionej warstwy.

Apolityczność

Dlaczego PiS może sobie na to pozwolić?

Ponieważ współczesna (neo)prawica, a PiS od momentu powstania przedryfował z radykalnego centrum, przez, powiedzmy, flirt z chadeckością, w te konkretnie regiony, jako pierwsza zrozumiała, że polityka wróciła w wielkim stylu. Że rzeczywistość znowu jest w pełni polityczna, że iluzje liberałów były dokładnie tym, iluzjami i narzędzia, nawet idee mogą się zmieniać, ale to cały czas jest gra, rywalizacja różnych (grup) interesów i zapotrzebowań społecznych. I że pogardzana po 89 jako nienowoczesna „polityka” jest polem na której (neo)prawicy jest najłatwiej zrobić wyłom.

Prawdą jest, że ludzie Zachodu najlepiej żyją obecnie w historii. Mają, historycznie sprawę ujmując, największe prawa jakie kiedykolwiek miał człowiek. Najszerszą możliwość wyboru, tak osobistego jak grupowego. Ale to powoduje nowe napięcia i nie jest dane na stałe. Możesz zwiększać pulę zaangażowanych i wyniesionych „wyżej”, ale stałe prawa są takie, jakie są. Nic nie zrobisz. Taka jest diagnoza (neo)prawicy.

Czy prawdziwa? Naprawdę chciałbym, by nie w całości, bo to pesymistyczna wizja rzeczywistości i zła prognoza na przyszłość. Ala dla wywodu nie ma to większego znaczenia. Kluczowe jest to, że (neo)prawica myśli kategoriami politycznymi, czy to w formule wielkiej idei, czy osobistej. Buduje wizję Tradycji, która ma wyjaśniać obecne zaburzenia jako winę onych i obiecuje powrót zhierarchizowanego, bezpiecznego porządku, za cenę ograniczenia może wolności, ale była to wolność dla wybranych, wiec Ty jej, zwyczajna Polko i zwyczajny Polaku, tak naprawdę nie tracisz. Podniesienie przez poniżenie.

Część polityków i zaplecza PiS naprawdę tak myśli, część pewnie jedynie udaje, ale nie zmienia to faktu, że razem właśnie teraz zmieniają rzeczywistość. Nakłada się na to prywatne wyczucie polityczności, bo na prawicy znacznie rzadsza jest postawa, tak rozpowszechniona w centrum i także na lewicy, że bycie politykiem to tylko jedna z możliwych ról społecznych, i to nie najbardziej pożądana. Lepiej zarabiać godnie w biznesie albo, z drugiego krańca tej skali, dumniej brzmi „aktywista społeczny” niż hańbiąca łatka „polityka”.

Takie myślenie odbija się nie tylko w osobistej motywacji, ale i szerszych, politycznych, przecież programach. Opozycja jako całość słowa „polityka” unika jak ognia. Używa starych, wytartych fraz w rodzaju „dobra wspólnego”, „rozsądku”, „dialogu” i do pewnego poziomu nawet odnosi sukcesy, wystarczy spojrzeć na tymczasowe osiągnięcia Petru, Biedronia czy obecnie Hołowni, którzy swoje programy, kiedy byli u szczytu, budowali na tak rozumianej, wybiórczej i werbalnej apolityczności.. Okresowo dawała powyższa postawa kilka, kilkanaście procent poparcia, ale, o dziwo?, nie zatrzymała cynicznej, w pełni politycznej, machiny PiS. Wręcz przeciwnie.

Z czego najpewniej byłaby najlepsza pora, akurat dwa lata przed dwuletnią z hakiem kampanią wyborczą, wyciągnąć wnioski, ale w zasadzie: Po co?

Fajno jest.

Diego, koszty

Oczywiście wszystko pomylił. Jak zwykle. To nie był Diego Costa, tylko Ronaldinho. Najlepszy piłkarz jakiego kiedykolwiek widziałem w telewizji, choć tych cholernych Brazyloli po prostu nie znoszę. Jeśli futbol to tylko w estuarium La Platy. Gdzie Borges grał w ducie z Bioy Casaresem, jak obaj podawali piłeczkę, to reszta zawodników brała drugą i grała swoją grę. Sabato na samej szpicy walił bramkę za bramką, a bramki były wtedy jeszcze drewniane i można było drzazgę złapać w czasie świętowania. Albo taki Onetti, urugwajska legenda środka pola o twarzy smętnej jak francuskiego egzystencjalisty, tylko lepszego. Długo mógłbym wymieniać i gdzie takiemu Gombrowiczowi do nich?

Był to więc Ronaldinho, ale dmuchany, bo na prawdziwego mnie nie stać. Planuję zakupić mianowicie jedną kopalnię i muszę teraz oszczędzać, ale się szarpnąłem na rurki z kremem, całe dwie, jedną dla mnie, a drugą dla adwokata. Z adwokatem, taki żart, rozumiecie? No, Ronaldinho u szczytu, to był ostatni taki piłkarz, nigdy już nie będzie piłkarza tak naturalnego, teraz same byczki, co to biorą piłkę i siłą gonią po skrzydełku przepchną obrońcę i łupią po światłach stadionu.

A tu mnie wita Mięciel. Ale jakiś trefny, nieprawdziwy, bo bez plasterka na nosie. Plakat z 95 roku jeszcze, no i wyciągam te rurki z kremem, plastykowe talerzyki i widelce z tegoż materiału, i kroję rureczki na pół i się z moim rozmówcą wymieniamy, i konsumujemy. Do barakowozu trafiłem od razu, ostatni taki w Warszawie, ale ten popug jest chytry i jak ten Drzymała, co kiedyś został wiceMISTRZEM z Groclinem, Polski wiceMISTRZEM, barakowóz co wieczór o dwa metry przesuwa i jest nie do ruszenia. Adwokat, nie barakowóz. Błoto po kolana i musiałem buty potem prać, a w węglarce którą do domu wracałem, mieli mnie za brudasa, rodacy szemrani.

No i dostał te pięć stów, to się zgadza, sam te stówy własnoręcznie dwa dni temu drukowałem, więc to dobre jest pięć stów. Z Sobieskim. Ale nie żeby drukować, tylko nie drukować tych 476 dokładnie stron. Że niby proza to wybuchowa? Wolne żarty, o wolnym zapłonie. Ale mi wszystko jedno, więc tylko patrzę jak wyciąga koszulkę Maradony z 86, znaczy się swoją białą koszulkę z wuefu z 86, z nabazgranym napisem „Maradonna” na plecach i mi tłumaczy, że jak taką koszulkę przesłać do pięciu krajów, w tym dwóch nieunijnych, to on będzie miał takie koszty, że nawet polski ZUS wypłaci niedomiar i że tak samo może zrobić z „książką”. To ja wybieram Jamajkę i Barbados, i reszta już mnie zupełnie nie interesuje, byleby tej książki nigdy nie wydano, bo wtedy mnie w moim bloku familijnie spalą, za pisanie prawdy.

Tyle miałem do powiedzenia i ciągle mnie boli dupa. Od siedzenia w węglarce powrotnej. Fatalne standardy w tym PKP Cargo, ale przynajmniej poniemieckie wagony. Tyle miałem do napisania, ani słowa więcej, ani mniej. Możecie już sobie iść. Do swoich spraw. Tych niezmiennie ważnych, którymi tak się chwalicie. Tyle miałem do powiedzenia. Żegnajcie. Tylko tyle miałem do powiedzenia.

Cydrem

Sierżant Międzyzjeż kończył drugi kufel cydru w osławionej knajpie Pod Martwym Lisem, kiedy do stolika, zbitego z bali wygospodarowanych z pobliskiej leśniczówki, przysiadł się jakiś smutny typ. Na pierwszy rzut oka chyba człowiek, choć zza brody i maseczki ciężko było dokładnie rozpoznać. Przesunął po blacie kolejny kufel cydru i od razu zabrał się do sprawy:

– Od razu zabieram się do sprawy. Staszek jestem i kucharz za chwilę przyniesie gulasz, drogi Zjeżu.

– Międzyzjeżu! – Mruknął Sierżant – Nie po to moi przodkowie bronili honoru herbowego, by mi teraz nazwisko przekręcano! – To ostatnie było oczywiście totalną bzdurą, bo Sierżant wybrał sobie miano z książki telefonicznej, kiedy wstępował do Legii Jeżykowej w dalekim Mikołowie. Jego przodkowie na poziomie pradziadków, a nawet jednego dziadka, rzekomo jeża mocno niemieckiego, co to wyjechał w podwoziu TIRa do Dederowa jakoś w 87, diabli wiedzą dlaczego, ginęli w pomroce dziejów. Rozjechani przez maluchy, zjedzeni przez wilki, pomyślał sentymentalnie Międzyzjeż.

– Bardzo przepraszam pana, Sierżancie – Człowiek przerwał na chwilę, bo Łasic przyniósł miskę parującego mięcha z kromką chleba kasztanowego. Sierżant wątpił w szczególną świeżość robaków w potrawce, ale nie takie rzeczy się jadło w czasie czołgowej misji na Pustyni Błędowskiej, więc zaczął konsumować. Między jedną a drugą łyżką wymamrotał:

– Nie ma darmowych obiadów… Czego pan chcesz!?

– Aha, to tylko taka małą przysługa między przyjaciółmi, proszę nie brać zobowiązania na siebie…

– Panie, takie bajki to może pan sprzedawać młodym jeżykom, co to teraz popierdują w hibernacji, ale nie mnie! Czego chce?!

– No… – Na czole Staszka pojawiły się krople potu, które szybko otarł krawatem. Zapasowym, wyciągniętym z kieszeni służbowych spodni. – Jestem cenionym prawnikiem z samej Warszawy i reprezentuję interesy grupy zainteresowanej…. – Znowu się zawahał.

– Mówże, człowieku!

– No, pisarzem są zainteresowani, i to bardzo! – Wyjęczał Staszek w desperacji.

– Tym pisarzem?

– No tak. Tym samym.

– To nie do mnie interes, panie. Ten Pisasz to mój ziomal jest! Obajśmy z ludu wyszli na ludzi. I jeży. – Sierżant najwidoczniej zapomniał o wcześniejszej swej perorze. Nierzadka to przypadłość na tym terenie.

– Źle mnie pan zrozumiał, Sierżancie! – Teraz prawnik wyglądał jakby go przyłapano na wysyłaniu nudesów albo właśnie oglądał któryś z ostatnich meczów Arsenalu.

– Proszę mnie nie obrażać, jestem profesjonalistą! Robię co mi każą, ale swój honor mam. Braciaka nie ubiję nawet i za sto talarów. No może za sto pięćdziesiąt i gwarancję nietykalności.

– Ależ, ależ. Pisarza trzeba chronić, by pisał z sensem i dla ludzi. l o ludziach!

– Tego lenia, tępaka i średnio zdolnego entuzjasty w drugim pokoleniu nierobów? To trudniejsze niż czwarte miejsce dla Kanonierów. – Zakończył sentencjonalnie MIędzyzjeż i zamówił kolejny kufel cydru. Oczywiście na koszt rozmówcy.

– Coś o tym akurat wiem – Mruknął Staszek i też postanowił się upić.

Cydrem.

W Kochłowicach zaczynał się nowy rok. Z telewizora za barem leciał koncert wiedeńskich filharmoników.