Sierżant Międzyzjeż kończył drugi kufel cydru w osławionej knajpie Pod Martwym Lisem, kiedy do stolika, zbitego z bali wygospodarowanych z pobliskiej leśniczówki, przysiadł się jakiś smutny typ. Na pierwszy rzut oka chyba człowiek, choć zza brody i maseczki ciężko było dokładnie rozpoznać. Przesunął po blacie kolejny kufel cydru i od razu zabrał się do sprawy:
– Od razu zabieram się do sprawy. Staszek jestem i kucharz za chwilę przyniesie gulasz, drogi Zjeżu.
– Międzyzjeżu! – Mruknął Sierżant – Nie po to moi przodkowie bronili honoru herbowego, by mi teraz nazwisko przekręcano! – To ostatnie było oczywiście totalną bzdurą, bo Sierżant wybrał sobie miano z książki telefonicznej, kiedy wstępował do Legii Jeżykowej w dalekim Mikołowie. Jego przodkowie na poziomie pradziadków, a nawet jednego dziadka, rzekomo jeża mocno niemieckiego, co to wyjechał w podwoziu TIRa do Dederowa jakoś w 87, diabli wiedzą dlaczego, ginęli w pomroce dziejów. Rozjechani przez maluchy, zjedzeni przez wilki, pomyślał sentymentalnie Międzyzjeż.
– Bardzo przepraszam pana, Sierżancie – Człowiek przerwał na chwilę, bo Łasic przyniósł miskę parującego mięcha z kromką chleba kasztanowego. Sierżant wątpił w szczególną świeżość robaków w potrawce, ale nie takie rzeczy się jadło w czasie czołgowej misji na Pustyni Błędowskiej, więc zaczął konsumować. Między jedną a drugą łyżką wymamrotał:
– Nie ma darmowych obiadów… Czego pan chcesz!?
– Aha, to tylko taka małą przysługa między przyjaciółmi, proszę nie brać zobowiązania na siebie…
– Panie, takie bajki to może pan sprzedawać młodym jeżykom, co to teraz popierdują w hibernacji, ale nie mnie! Czego chce?!
– No… – Na czole Staszka pojawiły się krople potu, które szybko otarł krawatem. Zapasowym, wyciągniętym z kieszeni służbowych spodni. – Jestem cenionym prawnikiem z samej Warszawy i reprezentuję interesy grupy zainteresowanej…. – Znowu się zawahał.
– Mówże, człowieku!
– No, pisarzem są zainteresowani, i to bardzo! – Wyjęczał Staszek w desperacji.
– Tym pisarzem?
– No tak. Tym samym.
– To nie do mnie interes, panie. Ten Pisasz to mój ziomal jest! Obajśmy z ludu wyszli na ludzi. I jeży. – Sierżant najwidoczniej zapomniał o wcześniejszej swej perorze. Nierzadka to przypadłość na tym terenie.
– Źle mnie pan zrozumiał, Sierżancie! – Teraz prawnik wyglądał jakby go przyłapano na wysyłaniu nudesów albo właśnie oglądał któryś z ostatnich meczów Arsenalu.
– Proszę mnie nie obrażać, jestem profesjonalistą! Robię co mi każą, ale swój honor mam. Braciaka nie ubiję nawet i za sto talarów. No może za sto pięćdziesiąt i gwarancję nietykalności.
– Ależ, ależ. Pisarza trzeba chronić, by pisał z sensem i dla ludzi. l o ludziach!
– Tego lenia, tępaka i średnio zdolnego entuzjasty w drugim pokoleniu nierobów? To trudniejsze niż czwarte miejsce dla Kanonierów. – Zakończył sentencjonalnie MIędzyzjeż i zamówił kolejny kufel cydru. Oczywiście na koszt rozmówcy.
– Coś o tym akurat wiem – Mruknął Staszek i też postanowił się upić.
Cydrem.
W Kochłowicach zaczynał się nowy rok. Z telewizora za barem leciał koncert wiedeńskich filharmoników.
Muszę kiedyś puścić ogary i znaleźć tę knajpę.
PolubieniePolubienie