Almodewar zarzucił sobie ciało młodzieńca na ramię i ruszył ku klasztorowi. Z głowy chłopaka ciekła strużka krwi, ale to nie dlatego stracił przytomność. Zwyczajnie przeżarł się wieprzowiną po miesiącach postu i starszy mężczyzna nie zamierzał go za to, akurat za to, krytykować. Nie każdy był stworzony do życia, jakie on sobie wybrał. Musiał jednak przyznać, że z każdym dniem, z każdym kolejnym zadaniem, z każdą kolejną karczemną bitką było coraz trudniej. Przeciwnicy coraz lepiej reagowali na jego bokserskie umiejętności, zdarzało mu się nie dostrzec w porę jednego czy dwóch sztyletów albo kufli w niemieckiej karczmie, stąd i rozbita głowa jego partnera.
„Za stary robię się do tej roboty!” – wykrzyczał szeptem w jednej z uliczek, na co otwarła się jedna z okiennic i zawartość nocnika wylądowała w rynsztoku, nie tylko miękka, a kruczoczarna piękność wróciła do izby. Il Patron westchnął i na nowo podjął wędrówkę.
Dawno temu, kiedy był nawet młodszy niż bezwładny ciężar, który teraz niósł, mądry stary eunuch haremowy powiedział mu coś podobnego. Było to w Marakeszu, a Almodewar, by wejść na teren sułtańskiego pałacu, musiał się naprawdę mocno poświecić. Obwiązał sobie mianowicie męskość bardzo dokładnie. I w jednej z ostatnich izb umierał tenże mężczyzna i mamrotał do siebie w kastylijskim arabskim, który, tak się składa, był jednym z dwóch języków dzieciństwa późniejszego Il Patrona. Jego słowa wryły się watykańskiemu agentowi w mózg i choć możliwe, że przez lata zmieniły swą treść, jednak z pewnością nie sens.
Pięćdziesiąt lat pilnujesz, myjesz dupę, doradzasz, tulisz i zaspakajasz seksualnie, a na końcu lądujesz w najmniejszej izbie pałacu z pięciuset pokojami, gdzie raz na dzień, a może rzadziej zagląda najmniej wartościowa chrześcijańska niewolnica i przynosi ci wodę w glinianym naczyniu, z którego nawet Iesus w Galilei wstydziłby się napić. I co dostajesz w zamian? Spadkobiercy przecież nie pozostawisz. Na początku jest nawet nie ból, tylko ciągłe zmęczenie. Przestajesz jeść. Potem zaczynasz bać się bólu, który dopiero nadejdzie, na który nawet dym asasynów nie pomaga. Felczer niby przychodzi, ale nie wiesz, czy po to by leczyć, czy i on wie, że już dawno po tobie… Najdziwniejsza jednak jest metafizyka bólu, dopóki możesz myśleć zaczynasz się zastanawiać, ze może jednak ten świat ma jakiś sens i nie fizyczny porządek? Absurd, absurd, absurd! Mułła Omar, ten wieczny racjonalista i śmieszek, by się zaśmiał. Na poważnie. Gdyby Tuaregowie go nie ubili, kiedy to było? Dwadzieścia dwa lata temu… Pamiętam zmrożone jeziora i dzieci jeżdżące na nich na dziwnych łapciach, wielkie zwierzęta bodące rogi i ludzi każdej zimy znikających z wiosek, gdzieś tam, na północy, skąd i mnie sprzedano, zaciętą twarz ojca, płaczącą matkę…
Dwudziestoletni Almadewar w tym miejscu opowieści pozostawił starca samotnego, mamroczącego coś do siebie. Do dziś czuł dziwny wstyd, w końcu umierającego człowieka spotkał pierwszy raz w życiu, że nie wysłuchał go do końca, że nie został, że… Marrakesz opuszczał w podłym nastroju, którego bynajmniej nie mogła rozwiać wizja spędzenia kolejnego miesiąca albo dwóch na plaży. W małym kamiennym domku rybaka, w dymie z ogniska z drewna wyrzucanego przez ocean, jedynie z miętową herbatą do popijania podpłomyków i całą stertą pergaminu do przeczytania. Książki są zdecydowanie przereklamowane, nigdy niczego się z nich dobrego nie nauczył!
Almodewar, początkujący szpieg Państwa Kościelnego, czekał na portugalskie karawele, które miały wracać tą trasą do ojczyzny po spodziewanym odkryciu Brazylii.