Imię Rurzy (XII)

Tam, gdzie dziś znajdują się rzymskie katakumby od czasów prehistorycznych odprawiano przeróżne odwieczne rytuały i dopiero nadejście chrześcijaństwa odmieniło ten historyczny porządek. Teraz, pod bokiem papieża, katakumby były ostoją bezdomnych i bezrobotnych, złodziei i lichwiarzy, podupadłych mnichów i rozwiązłych kapłanek zapomnianych kultów. Ostoją wszelakich mętów nowoczesnego piętnastowiecznego społeczeństwa, a także niewyczerpanym rezerwuarem relikwii, czasem – do pewnego momentu – nadal żywych. Szczury biegały luzem, nękane co najwyżej przez wygłodzone dzieci, bo przecież nie przez koty, te rozbisurmanione pupilki dam z wyższych sfer i czarownic. Nie było to bynajmniej miejsce najbezpieczniejsze w Rzymie, ale gdzież mu w skali zagrożenia do Watykanu?!

W jednym z najodleglejszych korytarzy paliła się lampka oliwna i niewyraźna postać człowiecza gestykulowała zawzięcie, mamrocząc coś do siebie. Z każdą sekundą siła głosu rosła, aż w końcu dało się usłyszeć:

– … a jeśli Boga nie wymyślono, by pilnował porządku społecznego, co wydawało mi się jeszcze niedawno pewnikiem, ale z lęku przed śmiercią? Kosmiczna pustka tak przerażająca, że nawet sędzia, nawet Sędzia Okrutny, lepszy jest od niczego? Śmierć jest absurdem ledwie tylko trochę mniejszym niż życie, za to o ile boleśniejszym…

– I nie zapominaj o tym, że nie ma moralności bez Niego! – Kolejny cień wychynął z cienia, potykając się o porzucone żelastwo. – Patrz, to chyba szyszak! – Pochylił się ku kamiennej posadce. – Powinien pasować do włóczni świętego Maurycego, tak sądzę.

Cień gmerał w stercie śmieci, zanim, najwidoczniej nieusatysfakcjonowany, powstał z klęczek:

– Widzę, że na starość wzięło cie na mędrkowanie w tej naszej jesieni średniowiecza.

– Śmierć zmienia człowieka, Patronie.

– Tak słyszałem, nie dane było mi sprawdzić osobiście. Kopę lat, Rurza.

– Kopę lat, Patronie. Uściskałbym cię, ale tam gdzie mieszkam, uchodzi to za sodomickie, rozumiesz?

– Dlatego tak tęskno było ci do kultury śródziemnomorskiej?

– A chuja z nią. Czniam tradycję. Nie jestem uniwersyteckim bakałarzem, by się nią przejmować, dając się wodzić za nos przez różnych hochsztaplerów.

– Chyba za kutasa, Rurza.

– No czasem. Człowiek się musi wyszumieć. Za młodu. A my nadal młodzi jak trzydzieści lat temu! Gdzie te papiery?

– Glejt na Cesarstwo. I paszport do Francji. Tureckie kwity masz?

– Mam.

– Sakiewka chuda, ale weź ze dwie czaszki jak będziesz wychodzić i sprzedaj jako głowy Pana Naszego.

– Marnie się handlują, to nie to co dawniej. Nie uwierzysz, w Niemczech niedawno jednego znajomka pogonili widłami, wieszać mieli, ledwie się wykaraskał. Chciał tylko sprzedać kielich krwi menstruacyjnej Maryi.

– Barbarzyńcy!

– Ano, niedowiarki.

– Śledztwo tak zaplatałem, że nikt się nie zorientuje. Ten mój pomocnik to taki matołek…

Brzdęknęła cięciwy kuszy, tuż potem spokój katakumb rozdarł wrzask ranionego człowieka. Prawie nikt nie zwrócił na te hałąsy uwagi, poza babulinką Anastazją, która pomyślała, że trzeba rozpalać pod kotłem, bo świeże relikwie gdzieś już konają, a ci synowie Scifów to straszni partacze i znowu pokpią sprawę. Żółte kości biorą co najwyżej chirurdzy i aż strach, co z nimi robią, z pewnością nie służy to Boskiemu Planowi i przeżegnała się nabożnie.

****

W tym miejscu urywa się relacja o przygodach dwóch – teraz prawdopodobnie już tylko jednego – niezwykłych bohaterów, których zapoznaliśmy w ostatnim miesiącu, ale niezbyt polubilibyśmy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s