Train S Potting

Ciulato być Hanysym.

hlb

Moja familia od zawsze miała bliskie związki z koleją.

Prapradziadek ciągnął wózki na grubie od dziesiątego roku życia, szesnaście godzin dziennie, póki polakożerca Bismarck nie wprowadził socjalizmu, skrócił dniówkę do 12 godzin i starzykowi się od tego nieróbstwa zwariowało. Łaził w samych gaciach po chałpie, ślubnej mu się chędożyć zaiste nie chciało, dzieci nie bijał, aż w końcu – w wieku dwudziestu lat, z wąsem ledwie wysypanym i kamieniem w płucach – wyszedł o czwartej na szychta i nie wrócił. Rozpłynął się w powietrzu, ani słychu ani widu, nawet Brynica na wiosnę niczego nie wyrzuciła.

Trzy córki miał i dwóch synów, najstarszego Adolfa i pogrobowca Kazika. Alojz szkołę powszechną siedmioklasową skończył, poszoł na gruba, potem służył Kajzerowi. Już miał wracać zurik, kiedy Gavrilo Princip w Sarajewie zastrzelił Franza Ferdynanda i zamiast do rezerwy trafił pod Marnę. Wkrótce potem na front poszedł Kazik. Nikt nie wie, co się tam, w okopach pod Verdun między nimi wydarzyło, w każdym razie z wojny wrócili śmiertelnie skłóceni, i tak Kazik wstąpił do Freikorpsu, a z Adolfa się zrobił nagle wielki Polok, po Kalwarii w mycce z orzełkiem na spacery chodził. I w trzecim powstaniu go ubili, kiedy tramwajem konnym zajeżdżał na zbiórkę oddziału na Szarleju, tam gdzie teraz mieści się szpital ortopedyczny.

Kazik potem zginął we wrześniu, przypadkiem czy celowo nie sposób powiedzieć, znaleziono go w tak wielu kawałkach na dworcu w Hajdukach, ale rodzina dostała mocną dwójkę na liście i osiemnastoletni Stanislaus już w 1942 roku trafił na wschód. Dwa lata później się żenił i kiedy po miesiącu miodowym wracał pod Leningrad, ruszała właśnie ofensywa Bagrationa, radzieccy partyzanci wykoleili jego eszelon. Jego grób znajduje się gdzieś na Podlasiu. Gunther rodził się jak wszystkie dziecioki wtedy, w piwnicy, na plac wjeżdżały na tankach ruskie sałdaty, skośnymi oczyskami wypatrując zegarków. Na szczęście babka umiała się po polsku przeżegnać. Imię mu potem, temu niemowlakowi, tak się składa, że mojemu fatrowi nieszczęsnemu, zmieniono na Włodzimierza, ale dla wszystkich znajomych zawsze był Gintrem.

Nie martwcie się, mój stary nadal żyje. Pociągnie jeszcze długo, jakby nie miał, jeśli od 50 lat na rencie? Było tak: robił zawodówkę, górniczą i siódmą klasę od razu, kiedy z kamratami najebali się jabolem i poczęli zakładać, kto do jakiego pociągu wskoczy. Stary biegł, biegł, biegł, odbił się od podkładu i stopa mu się omskła, i  od kolana prawa noga całkiem kaputt. Dobrze, że go sokista przyuważył, bo pizdy, nie kumple, pitły od razu. Od tego czasu stary sobie bimba, wyłazi z domu jedynie pograć w szkata we szynku i nie pozwala renty na konto w banku przesyłać, wielkopańskim gestem co miesiąc listonoszce 2 złote wręcza i w rękę całuje.  Nie wiem, czym zwiódł moją mamusię, bo to piękna kobieta była, no i jest!,  w każdym bądź razie zbałamucił bidulę, dzięki czemu możecie czytać te wiekopomne frazy.

Rodzinne fatum jednakowoż ani myśli odpuszczać. Robiłem co mogłem, brałem korki z angielskiego (herod, nie korepetytorka…) i z fizyki, ale matury nie oszukasz – jestem więc ochroniarzem, nie takim zwyczajnym, po licencjacie z socjologii i magisterium na wyższej szkole biznesu, ochroniarzem w prawdziwym mundurze, kolejowym. Choć po prawdzie nie do końca kolejowym, bo na kopalnianej bocznicy stróżuję, przeganiam chacharów z pobliskich familoków i odsyłam spacerowiczów skracających sobie torami drogę do lasu. Pilnie notuję numery lokomotyw, oblewając się potem przy każdym wizgu sczepianych wagonów. Rzuciłbym te robote w chuj, psychiatra mi to co miesiąc radzi, ale nie bardzo mogę, kredyty żyć nie dają, a tu mam nawet etat. I w związku pozostaję.

Może się wkrótce ożenię?