Kraina obalonego paradygmatu (2)

Saga o Rudowłosym

Drakkar powoli piął się w górę wielkiej rzeki. Dwadzieścia par wioseł rytmicznie uderzało w nurt, żagiel łopotał na wietrze, pchając okręt sukcesywnie na południe. Mimo słońca i naprawdę dobrej pogody, wioślarze wyglądali na wykończonych. Bardziej niż fizyczne zmęczenie na ich postawę wpływało zniechęcenie wynikające z braku łupów. Po przeprawie przez morze wpłynęli w ujście rzeki i liczyli, że najdalej za dzień, dwa natrafią na ludne osady i bogate wioski. Tymczasem mijała już czwarta doba, a poza kilkoma żałosnymi, opuszczonymi zresztą, lepiankami nie natrafili na żaden ślad ludzkiej obecności. Pobrużdżone licznymi mroźnymi zimami twarze wojowników wyrażały nie tyle gniew, co, znacznie groźniejszy dla każdego wodza, tępy upór i niezgodę na rzeczywistość.

Ingvar Rudy stał na rufie okrętu i martwił się. Ile jeszcze wytrzymają? Jak do jutra nie znajdą jakiegoś miłego miejsca do zrabowania i masowych gwałtów, będzie pewnie musiał jednemu albo dwóm z podwładnych uciąć ucho albo kawałek nosa. Tego w tym fachu nie lubił najbardziej. Konieczność ciągłego udowadniania swej wyższości, podnoszenia kwalifikacji była gorsza od wielodniowych oceanicznych rejsów, a nawet od wizji zmierzenia się z krakenem. Nie żeby kiedykolwiek musiał, Thorze odpuść, ale zawsze był gotowy do stanięcia oko w oko z morskim olbrzymem. Meandry ludzkiej psychiki to jednak coś zupełnie innego. Nie żeby ufał najnowszym odkryciom kapłanów z Uppsali, w ogóle był niezbyt religijny, jednak człowiek to najgroźniejsza z bestii, w tym względzie zgadzał się nawet z chrześcijanami.

To on wymusił ten kierunek. Większość chciała płynąć do Francji, kilku na zachód, w kierunku słońca Francuskie wioski były jednak niemiłosiernie złupione, a dziewczęta wielokrotnie pohańbione. Dalej na zachodzie niby znajdowała się Grenlandia, kraina bogata w pastwiska i liczne cuda natury, za nią ziemia jeszcze większa, jednak prywatnie uważał to wszystko za bulszit of propaganda. Tak mawiali Anglowie, a on podłapał trochę języka w licznych wyprawach na Man i inne  wyspy. Skinął na bębniarza, by ten lekko zwiększył tempo. Muszą mieć te dziewczyny, po prostu muszą! Na razie niskich brzegów Oder nie nawiedzały nawet wilki. Pałka uderzyła mocniej.

Rudy obudził się i  – jak zdecydowana większość bohaterów literackich w takiej chwili – przez moment nie wiedział, gdzie się znajduje. Mrugał oczami,  w zasięgu wzroku widział tylko niewyraźne kontury, nie umiał znaleźć okularów. Spadły z nosa i leżały na oparciu fotela. Powoli się orientował, gdzie jest. Sala koncertowa szkoły muzycznej w Bytomiu, musiał przysnąć i dopiero ostrzał z werbli przywrócił mu świadomość. Miał niewielką nadzieję, że tym razem nie chrapał.

Młodzież z ostatnich licealnych roczników wykonywała „Święto wiosny” i jak na jego wyrobione ucho melomana szło jej to całkiem znośnie. Oczywiście nie obyło się bez kilku drobnych kiksów i jednej spektakularnej wpadki instrumentów dętych, ale reszta – zwłaszcza w otwierającym koncert, porywającym wykonaniu 4’33 Cage’a – orkiestry sprawowała się jeśli nie idealnie muzycznie, to przynajmniej dzielnie. Był trochę zły, że znowu zasnął w miejscu publicznym, ale liczne obowiązki zawodowe, codzienne ratowanie w zasadzie całego Śląska przed wielką katastrofą energetyczną i trochę tylko mniejszą ekologiczną, zmuszały go do łapania każdej okazji na chwilę snu. No i teraz jeszcze ten zakład.

Tak to jest jak zadajesz się z fajnopolakami i chodzisz z nimi na krafty. Znowu upili, upodlili, ściorali i jeszcze własną krwią podpisał warunki zakładu. „Narzędzia z roboty zawsze nosisz ze sobą, to cierpisz, lebrze” westchnął i natychmiast się zapłonił cały, bo siwowłosa pani z rzędu przed nim, pewnie babcia któregoś z muzyków, spojrzała na niego ze zgrozą. Zakład pozornie łatwy i banalnie wręcz prosty do wygrania w zwyczajnych okolicznościach, jego termin upływał przecież dopiero w lipcu, a była końcówka marca, jednak nie dawał sobie wielkich nadziei na triumf. I nie chodziło nawet o warunki końcowe zakładu, przełknąłby bez bólu konieczność przeczytania jednej, na szczęście dowolnej, książki Murakamiego w papierze, żaden to problem, a o dumę i godność. On, słynny bałamut, postrach Szombierek, książę Miechowic i weteran licznych potyczek miłosnych na odległej Bykowinie, miałby nie dać rady?

Zakład opiewał, ni mniej, nie więcej, na sprowadzenie niczego niespodziewającej się dziewczyny, dowolnej co prawda, na stałe do Bytomia. Do lata. Misja z gatunku niemożliwych, tu by trzeba było Herkulesa z Kapitanem Ameryką, a i tak nie daliby rady. Tym razem powstrzymał się przed westchnięciem, zresztą kończył się drugi i jak zwyczajowo przyjęte – ostatni – bis. Niektóre ze skrzypaczek w pierwszym rzędzie były naprawdę ładne, może by tak zagadać do którejś, podumał, niemal natychmiast odrzucając jednak ten pomysł. Pierwsze primo, jeśli były uczennicami tej szkoły, to prawie na pewno mieszkały w Bytomiu, a to warunki zakładu odrzucały. Jeśli nawet dojeżdżały z pobliskiego Chorzowa albo Rudy, to każdy szanujący się młody mężczyzna wolałby nie mieć z żadną z nich niczego do czynienia. Dziewczynę, która przetrwała całe dwanaście lat w tutejszej szkole, dojazdy i życie towarzyskie na pobliskim placach: Telmana i Czerwonym, ciężko określić mianem młodej damy.

W powietrzu wyczuwało się nie tylko zapowiedź nieodległej wiosny, ale i fundamentalne rychłe zmiany wiszące nad Polską. Nadzieja, dotychczas brutalnie tłumiona, rozbłyskiwała jak prawdziwa, niepedalska, tęcza po burzy; miliony obywateli Rzeczypospolitej odzyskiwało poczucie godności i wierzyło, że nadchodził ich czas. Koniec ciepłej wody w kranie, ośmielali się wieszczyć co odważniejsi z nich i dzielili się dobrą nowiną w internetach. Rudego to nic a nic nie obchodziło, kiedy zmierzał, po kupnie taniego tytoniu od ulicznego kupca w pobliskiej bramie – w płaszczu, muzyki klasycznej trzeba słuchać w odpowiednim ubiorze – na przystanek Dziewiątki, zresztą tuż obok gmachów opery i szkoły. „No cóż, w ostateczności trzeba będzie wziąć wzór z Ingvara”, pomyślał, „Swoją drogą podświadomość to straszna rzecz” i wybuchnął niewesołym, straceńczym śmiechem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s