Alfabetyzacja

Autobus spóźniał się już kwadrans. Było wczesne popołudnie,  z czerwcowego nieba lał się nieznośny żar. Czereśnie kosztowały nadal zbyt wiele, pochłaniałem kolejne niezdrowe ciastka z gatunku tych sprzedawanych jako zdrowe. Ćma albo motyl, powidok mignął mi w mózgowym rozbłysku – zaćmi się, a ja będę tu stał, skonstatowałem ponuro. Doczekaliśmy! Elektryczny, no tylko częściowo – hybryda, pojazd stawał w zatoczce bytomskiego dworca, spaliny śmierdziały czystym Śląskiem. Filut-kierowca wpuszczał przednim wejściem. Gnojek jeden, bilet skasować musiałem. I rozsiadłem się wygodnie na miejscu dla emerytów, przed wściekłą staruszką z laską – „Piękny młodzieńcze, to moje miejsce” – broniąc się legitymacją rentową i wskazując na serce z miną cokolwiek cierpiętniczą. Jakiż to brak samodyscypliny i kindersztuby! Kurczaczki, tyle się słyszy, że dawniej to było prawdziwe wychowanie, a nie młodzież taka rozwydrzona i chamska. Litości! Łkam na samo wspomnienie tych bredni. Mam bowiem podejrzenia dokładnie odwrotne. Nicpoń nicponia nicponiem poganiał, niechluj niechluja, nieboszczyk nieboszczyka. Od setek tysięcy lat, od czasu, gdy pierwsza małpa postanowiła wygodniej podrapać się po tyłku i, sama zdumiona tym osiągnięciem, na moment stanęła na dwóch łapach i potem od razu ryp na dupę. Ówczesny Kopernik resztę swego marnego żywota poświecił na powtórzenie tejże sztuczki i jak myślicie, udało mu się? Pies go jebał. Radośnie. Stado małpoludów, przodków naszych mianowicie, rozkłusowało się po sawannie, w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Świtem jak najwcześniejszym. Truchła najpewniej, bo takie coś nie ugryzie ani nie rozszarpie, choć może brzuch boleć. Upadek jednostki, a jaki wielki krok w dziedzinie ewolucji, wybuchnęło mi pod czaszką i przypomniałem sobie, po co całe dnie jeżdżę komunikacją publiczną. Weny twórczej poszukuję. Z mrocznych zakamarków swego oczytania wyszukuję pisarzy najpopularniejszych i harce, historie straszne oraz obleśne obmyślam. Źrebaczkiem młodym się wtedy czuję, co ledwie pierwsze kroki stawia, a już biec by chciał jak najdalej. Żegnaj, życiowy nihilizmie!

Ach, udałbym się na południe w kierunku Hotelu Intercontinental i pisałbym smutne opowiadania o potworach pod ludzką skórą ukrytych. Byłbym stałym bywalcem spelunek oraz bibliotek w Buenos Aires. Cumę zarzucałbym w portach dalekich i tam, gdzie biały człowiek traci ostatnie zmysły i tylko braki kulturowe czynią go odpornym na wszechobecne zło. Ćpałbym heroinę, choć to nie w porządku alfabetycznym, niestety. Do Gdańska pojechałbym pierwszą klasą, koniecznie w eleganckim fraku i już czekałby na mnie na peronie drugi taki sam osobnik, alter ego moje, niemal równie grafomańskie w swych zapędach i pobilibyśmy się na laseczki, tylko, że ja w swojej miałbym ukrytą zatrutą szpadę. Ewentualnie tropiłbym templariuszy  we współczesnej Francji albo imię róży tatuowałbym równie usilnie w pamięci czytelników, rozpisując o wielkiej tajemnicy skrywanej przez potężne mury wieży ciśnień naprzeciw Kamila stojącej. Frenetycznie opisałbym, na tysiącu stronach, współczesną rodzinę, najlepiej amerykańską, i byłby to portret tak przeciętny i komicznie sugestywny, że sam Obamy by zalajkował. Gęby by mi jednak nie dali rady przyrobić! Hałaśliwie, jak to młody człowiek, pisałbym wiele i jeszcze więcej wódki bym pił. I może nawet średnio zasłużony laur bym dostał jak pewien brytyjski Japończyk? Jebać Boba Marleya, kto dziś jeszcze puszcza bufalo szołdiers w dziennym paśmie radiowym? Ku pamięci – niehalo się jakoś bardzo zrobiło, słońce zaszło i zaginęło za chmurą. Lecą, lecą łaskawe, kolejnej swej ofiary wypatrując.  Łysiaka to ja jednak nie bardzo czytuję. Może lepiej wysiąść przy czarnym bazarze?

Na tą to myśl więcej miejsca potrzebuję i najlepiej rozłożyłbym się cały w poprzek na obu fotelach, ale tu by nawet legitymacja mogła nie pomóc i wyrzuciliby mnie z tego pojazdu – notabene po cóż się rano myłem, jak wszyscy wokół śmierdzą – więc siedzę i z ponurą satysfakcją obserwuję dwóch typów przede mną stojących, obaj bykowaci i w koszulkach Polski Wyklętej, od razu widać, że nie takie małe z nich cwaniaczki i jeden do drugiego o jebaniu opowiada, ale nie dziewczyn ani innych kobiet, a zwykłych brudasów, we trzech do takiego długowłosego doskoczyli i go załatwili, a on nawet portfela nie wziął z domu, tylko telefon, ale też stary, co to go jakiś Józek za pięć dych wziął, a i tak się krzywił jakby wczesne śliwki z raubu wpierdolił i jeszcze narzekał, co to jo z wami chłapaki mam, żydek jeden, a mało to żeśmy mu dobrych fantów z ostatniego wyjazdu, świnia, przywieźli?

Oż, po prostu sprawa osobista. Pisać bym mógł długo, słownik chazarski w trzeciej wersji stworzyć, takie to były mocne historie z życia wykluczonych i zapomnianych. Rósł mój, intelektualisty, dług wobec społeczeństwa, choć na zachodzie bez zmian –  czarne chmury słońce zakrywały i się dziwnie zimno zrobiło, nawet w klimatyzowanym autobusie. Syknąłem: miasto ślepców, cóż oni, żaden zagrożenia nie widzi? Ślepi, a nie taka drobna to zmiana przecież pogodowa! Tłuc im do głowy, ze Euklides był osłem, a i tak niczego nie zrozumieją, choć może rozumieją się mówi?  Upór jak forsowanie rzeki tuż po roztopach, kiedy woda rwąca i człowieka na mieliźnie topi, w powieści warto by opisać. Vhsy w dzieciństwie jak głupi oglądali, to tylko piana złudzeń im się w rozumach pozjadanych ostała. W końcu mógłbym pomyśleć o krótkich wywiadach, ale po cóż, jak ludzie tak okrutni? Zawsze bylem najlepszy! Żeby tylko mnie do Depeche Mode nie przymuszano jak byłem młody.

A chuj z tym wszystkim! Byłbym mój przystanek przegapił. Czekać bym musiał na autobus powrotny. Do zasranej śmierci, bo teraz przerwa dwugodzinna…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s