Dzbanek

Marcin, nadal stosunkowo młody i zdolny prawnik z niegdysiejszej stolicy Polski, a obecnie sympatycznego i tętniącego życiem miasta prowincjonalnego średniej wielkości, stał przed lustrem i próbował zawiązać swój jedyny przyzwoity krawat na węzeł windsorski. Na gumkę nie chciał tym razem brać, bo nie dość, że same z gołymi babami, to jeszcze w dość niedyskretnych barwach, a okazja była wyjątkowa. Patrzył w swą nadal przystojną twarz i nie potrafił wytrzymać tego spojrzenia. O nogi otarł mu się miejski kot, znowu próbował wyłudzić trochę żarcia, i przez małe mgnienie dopadło Marcina przeczucie, że stał się jak ten kot. Elegancki, dystyngowany, ale z początkami brzuszka – jak nie zacznie się pilnować, to będzie gorzej i gorzej – rozleniwiony spokojnym mieszczańskim życiem, przerywanym od czasu do czasu lekturą najnowszej powieści Vargi. Wielki dzień, mam dziś wielki dzień, pomyślał, a czuję głównie absmak i zniechęcenie. Kiedy to się tak zepsuło, kiedy się to wszystko ostatecznie skurwiło?

****

Mówiono mu, że jest jak Peter Steele. Tylko jeszcze przystojniejszy, no i z lepszymi zębami. Bas miał może i gorszy, i po prawdzie granie na nim palcami go męczyło i raniło do krwi, uderzał więc kostkę, ale co z tego jak linii basu nikt normalny nie słyszy? Pierwsze piwo, van pur w puszce, pamięta jak dziś, kupiony przez pijaka sprzed sklepu. Pierwsze wino, pierwszy dżoint, pierwsze choroby weneryczne. W końcu pierwszy i ostatni koncert ich crusto-regałowego projektu „Sodoma Babilonu” w domku na działkach, po którym wszystkie miejscowe punki pobiły się z kibicami Petrochemii, pisano o tym nawet w lokalnym dodatku „Gazety Wyborczej”. To wtedy po raz pierwszy pomyślał, by w przyszłości zostać prawnikiem i bronić słabszych przed opresyjnym państwem. Bo bójka skończyła się tak, że przyjechali mundurowi, młode byczki z prewencji, i nie patrząc kogo leją, równo spuściły wpierdol, chłopakom i dziewczynom, metalom i skinom, nawet kibolom, tym napakowanym, co trzeci raz powtarzali siódmą klasę, jak i tym chudym wymoczkom w okularach, co to ich matka pierwszy raz puściła na mecz. On i tak się szczęśliwie urwał z obleżenia, z krwawiącą wargą i podbitym okiem, śmignął przez trzy płoty,  ciągle w dzbanku na głowie, ktoś – nie wiedział kto, może Siwy, a może Dziobata nasadził mu go jeszcze po południu i wszyscy wyli – a potem wzdłuż torów, uciekali z jedną taką Anką i było już późno w nocy, w zasadzie to prawie świt, i wcale się nie spieszyli do domów, i śmiali się w zanikające gwiazdy i kochali jak nikt przed nimi, na rok przed maturą…

****

Koledzy zostali, nie dali rady czmychnąć, i mieli potem sprawy, i kilku nie skończyło ogólniaka w terminie, i cała paczka się posypała. I nie wszystkich teraz widuje, o niektórych słyszał plotki niezbyt przyjemne. Jeden nie wrócił z Holandii, inny już nigdy znikąd nie wróci. Leży na cemenciarzu, cmentarzu komunalnym w K., bez księdza go chowali. Gitarę sprzedała matka, wściekła o całą tę awanturę, bo sąsiadki szeptały. Nie pojechał tego roku na Mazury, za karę zakuwał historię Polski z książek Normana Daviesa. Dostał się na prawo i z wiary w sprawiedliwość wyleczyli go podczas pierwszej aplikacji. Potem latami powoli wspinał się po szczeblach kariery służbowej. I dziś nadszedł jego wielki dzień. Po latach wyrzeczeń, po latach mniej i bardziej uczciwych wyroków, bo słynął z tego, że w jego sprawach były one szczególnie surowe. A był obrońcą. I teraz, już za kilka godzin, miał zostać sędzią Sądu Najwyższego. I nie czuł się z tym zbyt komfortowo. Tęsknił za Ryszardem, tak dzikim, tak pewnym siebie i mającym wszelkie umowy społeczne głęboko poniżej grzbietu. Nie tak jak ten drugi kot.

– Przynajmniej koniec z traktorami, już nigdy do żadnego nie wsiądę – Wyszeptał do siebie samego w lustrze. Krawat w końcu udało się jakoś tam umocować, użył Kropelki i miał nadzieję, że nie puści do końca uroczystości – Jesteś zwycięzcą, jesteś zwycięzcą! – Coraz głośniej wykrzykiwał, aż w końcu sam w to uwierzył – I dopiero teraz im wszystkim pokażesz!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s