Larwy

Mężczyzna wszedł na wydmę i nadzieja, przez moment obecna, powoli gasła na jego twarzy. Przed nim i za nim nic się nie zmieniało, wszechobecny piasek nie pozwalał oku zaczepić się na żadnym elemencie krajobrazu. Mężczyzna cichutko jęknął, choć mógł też zwyczajnie trochę głośniej westchnąć, zszedł kilka kroków niżej i rozsiadł się najwygodniej jak tylko mógł.

Piasek delikatnie parzył go w pośladki, jednak chusteczkę, jedyną zbędną w tym upale część garderoby jaką posiadał, obwiązał sobie głowę. Legendarny słomkowy kapelusz, który wyratował go z wielu perypetii, a i on sam ratował go z szeregu kolejnych, zgubił noc albo dwie temu, kiedy uciekał przed Tauregami z armii wyzwolenia Algierii albo Mali, na tym etapie swej podróży nie był w stanie określić w jakim państwie aktualnie się znajdował. Choć próbował im wytłumaczyć, że Berberowie i Ślązacy pochodzą z jednego pnia, jeśli nie etnicznego – tu badania nie przyniosły dotychczas ostatecznego rozstrzygnięcia – to przynajmniej kulturowego, pustynni nomadzi w zdobycznych toyotach ośmielali się w to wątpić i uznali, że mają do czynienia z rządowym szpiegiem.

Zzuł sandałki i dokładnie sprawdzić palce u stóp. Larwy pchły piaskowej nadal się nie wykluły, co było nie najgorszą z możliwych wiadomości. Razem z kapeluszem zgubił jedwabną mapę i to już nie było przyjemne, bo zabiłby, choć może nie siebie, za kawałek planu, choćby najmniej dokładnego. Było tak gorąco, że nawet nie chciało mu się żartować z odwiecznego paradoksu, że jedyna możliwa dokładna mapa, mapa która dawałaby stuprocentową pewność, co do dokładnego położenia, musiałaby być o skali jeden do jednego. Ale czy wtedy składałaby się z piasku?

Mężczyzna wyciągnął z chlebaka jajko, rozbił skorupkę o łokieć i zaczął skrobać. Suchy wiatr poniósł nową woń ponad wydmami, niewstrzymywany przez żadne przeszkody zaniósł charakterystyczny fetorek szkolnych wycieczek i kolejowych przedziałów nad Ocean, przywołując przyjemne skojarzenia w grupie drzemiących polskich seniorów w ośrodku wypoczynkowym w M. Na dnie torby, tuż obok harcerskiego kompasu i gumowanej przeciwdeszczowej pałatki, leżało kilka drobinek soli, którą wędrowiec obtaczał właśnie żółtko. Po posiłku nalał kawy z termosu do nakrętki i powoli smakował gorący napar, własnoręcznie przygotowany – ileż to już dni temu? – w proporcjach łyżeczka grubo zmielonej kawy na litr wody.

Potrząsnął sandałami sprawdzając, czy jakiś skorpion nie znalazł sobie nowego miejsca zamieszkania ani nie próbował założyć rodziny poprzez popełnienie międzyrodzajowego mezaliansu. Dokładnie zakręcił termos, nałożył nakrętkę i spakował do chlebaka. Niespiesznie podniósł się na nogi i ruszył w dalszą drogę. Wiatr niespiesznie zasypywał jego ślady.

****

Mężczyzna wszedł na wydmę i nadzieja, przez moment obecna, powoli gasła na jego twarzy. Przed nim i za nim nic się nie zmieniało, wszechobecny piasek nie pozwalał oku zaczepić się na żadnym elemencie krajobrazu. Mężczyzna cichutko jęknął, choć mógł też zwyczajnie trochę głośniej westchnąć, zszedł kilka kroków niżej i rozsiadł się najwygodniej jak tylko mógł.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s