– Ale ich wszystkich nabrałem – Pomyślał Wikuś rozbijając na śniadanie codzienne jajeczko na miękko. Z łazienki rozległ się wielki plusk, siedmiomiesięczna córa walczyła z pytonem o mydło. – Franciszku, Franciszku, kapcie przyniosłam – Siostra Eukadia dbała o niego jak o dziecko, którym czasem się rzeczywiście czuł. Tym najmniejszym w klasie, z ostatniej ławki, nielubianym przez nikogo, nawet przez młodą, ładną i biuściastą nauczycielkę nauczania początkowego. To może dlatego w późniejszych latach… Westchnął.
– Ojcze święty, ale to nieprawda o tej pedofilii w Polsce? – Błękitne oczy siostrzyczki zrobiły się jeszcze większe, patrzyła w papieża z ufnością. – Wierz we mnie córko – odpowiedział Franciszek II i wspomniał swą pierwszą plebanię, kiedy to dbała o niego tylko gumowa małżonka. – Poproszę jeszcze herbaty. I wina.
Z tą lalą to też było nie tak halo jak chełpliwie rozpowiadał będąc młodym wikarym na probostwie w Wyszkowie. Okien taka nie umyje, obiadu nie ugotuje, ducha Feliksa nie przegoni. A do innych czynności to nie za bardzo miał śmiałość. Jeszcze w technikum budowlanym stał przed wyborem: sukienka czy sukienka duchowna, dopiera matura – ku zdumieniu wszystkich obroniona na dwójach, ale wtedy wszyscy zdawali matury, taki był poziom nauczania za ministra G. w jego rodzinnym kraju – skierowała jego kroki ku seminarium, gdzie szybko stał się ulubieńcem grupki starszych kolegów i dzięki temu przetrwał.
Marzenie o karierze duchownego narodziło się w nim, kiedy dziecięciem ośmioletnim będąc, w czasie zbierania puszek aluminiowych na nowobogackich osiedlach, na stareńką książkę natrafił. „Lochy Watykanu” się ona nazywała i była uroczą ramotką z początku XX wieku, ale Wiktorek potraktował ją jak podręcznik. Ostrożnie sylabizował słowa, wsłuchiwał w ich brzmienie i upajał starożytną frazą.
****
Po śniadaniu codziennie udawał się na godzinną przechadzkę po najgłębszych kazamatach Państwa Kościelnego. Rośli szwajcarscy gwardziści, co do jednego katolicy ze złotymi zębami jako długofalowej rodzinnej inwestycji, otwierali przed nim coraz bardziej odległe i skrzypiące bramy. Mógłby je ktoś w końcu przesmarować, ale wtedy efekt nie byłby tak melodramatyczny. A ruszał w odwiedziny do swojego najstarszego, najzagorzalszego wroga.
– A mówiłem Rużyczko, nie podskakuj, nie fikaj jak małpa na trzepaku – Z satysfakcją spoglądał w zasuszone obliczenie gdysiejszego rywala. Pokaźnej łysinki nie zakrywała zaczeska, długie szponiaste pazury zawijały się ku dołowi, strzęp materiału nie był stanie zakryć najważniejszej, w tym wypadku wyjątkowo mizernej, części ciała każdego mężczyzny i czoło umarlaka połyskiwało w świetle pochodni. Tak, w tym miejscu czuł się zawsze nieziemsko, a nie w Bazylice. Tam były obowiązki, a tu… przyjemności.
Nikt już nie pamiętał jak zaczął się konflikt tych arcyłotrów. Była to wojna długoletnia i zataczająca coraz szersze kręgi. Jak jeden puścił kalumnię, to drugi odpowiedział memem. Jeden zwyciężał w rankingu obiektywnych, to drugi natychmiast triumfował w rankingu radykalizacji. Następnego roku dokładnie na odwrót. Jeden nasyłał skrytobójczego bota, to drugi wybijał przeciwniki korki w sieni. Aż stanęli twarzą w twarz pod Jasną Górą, jeden wezwał anioły, drugi demony… Czyż trzeba dopowiadać, że piekło zwyciężyło?
Trzeba jednak przyznać, że Wikuś zachował się nadspodziewanie honorowo, bodaj jedyny raz w swym życiu, a przecież w chwili spisywania tegoż rocznika liczy sobie roków sto i jeszcze dwadzieścia dwa i kazał przeciwnika zabalsamować i pochować godnie w krypcie w wawelskiej. Był już wtedy arcybiskupem krakowskim, więc wstawiono Rużyczkę w miejsce jednego z prezydentów. Krypta szklana, full wypas jak mawiają obecnie klerkowie, nawet dzwonek miał zamontowany na wypadek zmartwychwstania. Co się jednak nigdy nie zdarzyło, ale Wikuś, kiedy już został Franciszkiem II przeniósł szczątki do Rzymu i teraz liczni byli rodacy nieboszczyka pielgrzymowali do grobu świętego – oczywiście pustego – w Watykanie, zanosząc pieśni i modły do patrona Niczego” „Ojczyznę wolną, od Uralu po Kopenik, racz nam dać panie”
****
Odwrotną bowiem stroną medalu błyskotliwej kariery Wikusia, który o własnych silach spod bloku dotarł aż na Tron Piotrowy, było zalegalizowane nieistnienie Polski. Wtajemniczeni oczywiście wiedzą, że ta nigdy nie istniała i jej okresowe pojawianie się na mapach Europy było fantazmatem mającym swe źródło w żartach napojonych piwem i zatrutych sporyszem braciszków z Cluny, którzy koło roku 1000 sfabrykowali w swej Kronice istnienie nad Bałtykiem państwa o nazwie Polonia i zaczęli spisywać jego dzieje, aż okresowo zaczęło istnieć rzeczywiście. Co gorsza pojawili się samozwańczy Polacy, którzy absolutnie nie chcieli uznać swojej umowności i już od ponad tysiąca lat uprzykrzali życie kolejnym papieżom swymi roszczeniami i pretensjami. Po prawdzie spokój w Europie, triumfem Zachodu też zwany, pojawiał się więc tenże pokój, jedynie kiedy realni sąsiedzi państwa wyobrażanego brali sprawy wątpliwego istnienia w swoje ręce. Spójrzmy choćby jak pięknie panował biały człowiek nad wszystkimi oceanami w latach 1795-1918, a jak wszystko źle wyglądało w takim 2015 roku?
Cóż znaczy jedno państwo, wymyślone przez wiecznie pijanych mnichów w jakimś górskim zadupiu, absolutnie nie da się o tym zapomnieć, wobec losów całej cywilizacji? Czyż w Biblii pada słowo Polacy? Albo czyż w Pismach Ojców Kościoła pojawia się Polska, choćby tylko w przypisie? Nie szkoda róż, kiedy płoną lasy – głosiło staropolskie, oczywiście zmyślone, przysłowie i Wikuś się do niego zastosował, ruszając na zwycięskie konklawe. Czasem jednak coś gryzło go prze okrutnie i nie chodziło o pchły, do nich przywykł od maleńkości, i dlatego właśnie codziennie przychodził do lochów.
– Oj, Rużyczko, Rużyczko, kiedyś życie było prostsze – Przez szkło pogłaskał wykrzywioną w przerażającym grymasie twarz mumii (notabene lewą górną trójkę mógł właściciel przed śmiercią usunąć, takoż szóstkę, siódemkę i ósemkę prawego dołu) – Pytony znajdowano co rok, siedmiomiesięczna córka nie przynosiła wnuków do domu z regularnością pędzącego po trasie z Gdańska do samiuśkiego Krakowa pendolino. Ech, stary dziadzie, dlaczegoż żeś umarł tak młodo?
bosh, kto to pisze,
daj sobie spokuj, człowieq
PolubieniePolubione przez 1 osoba