Tak naprawdę to chyba nie wierzyłem, że to naprawdę był on.
Rzeczywiście musiałem się wybrać za miasto, pomaszerować na rozstaj dróg, Mijały mnie ciężarówki z węglem, służbowe kie przedstawicieli handlowych i konie. Serio. W pobliżu była szkółka jeździecka i nastoletnie panny spoglądały na mnie z wyższością. Kuliłem się w atawistycznym odruchu, bo w rękach miały nahajki i wyglądały na rozmiłowane w tego typu przygodach. Panny narodzone już w dwutysięcznych, co wiedzą o życiu? Polska i je zgnoi, pocieszałem się w duchu.
Stał pod ogłoszeniem „Tani pracownicy” i pilniczkiem czyścił równo przycięte paznokietki. Wcale nie wyglądał jak go sobie wyobrażałem, nie miał ogona ani krzesał iskier kopytami. Zmęczony czterdziestolatek w tanim garniturze i rozpiętym płaszczu z sieciówki. Wory pod oczami, przerzedzona czupryna, dwa zęby na pograniczu czerni – pewnie pracownicze ubezpieczenie nie obejmowało dentysty.
Nie musiałem niczego podpisywać własną krwią, a strasznie się tego bałem. Nienawidzę igieł i pewnie dlatego wiodę tak nudne życie, bez żadnych stymulantów, i dlatego musiałem przespacerować się na to skrzyżowanie. Strasznie pizgało jesienią, w sumie był już październik. Cyrografu też nie było, musiałem jedynie podpisać cały stos dokumentów, w tym najnowszą dyrektywę o RODO. Przybił pieczątkę, oddał kopię i już mogłem iść. Jak osioł nie potrafiłem odejść, tylko przez następne pięć minut próbowałem smoltokować, wiecie, by dać do zrozumienia, że to były moje warunki i dobrze się czuję z naszą umową. Chyba nawet ziewnął, kiedy odszedłem z posmakiem towarzyskiej przegranej w ustach.
Nie chcę zanudzać czytelników, więc nie napiszę na co się umówiłem. Zdradzę tylko, że umarłem w otoczeniu wianuszka dzieci (skóra ze skóry, tak podobne do mnie łachudry) oraz wnuków (na szczęście w komplecie adoptowanych) jako najsłynniejszy pisarz wschodniej Europy, kontynuator i godny spadkobierca talentów Faulknera, Borgesa, Lobo Antunesa, Twardocha. Moi tzw. spadkobiercy nie otrzymali ani grosza, w sekretarzyku znaleźli jedynie rachunek za suknię dla M. oraz dwa stare bilety lotnicze do Sztokholmu. Resztę kasy… nie będę zresztą mówić, nigdy nie wiadomo, kto w tym momencie czyta…
No więc absolutnie nie wierzyłem, że to był prawdziwy diabeł i umierałem spokojny o moje przyszłe bytowanie. Przynajmniej nikt mi nie będzie zawracał dupy jak za życia. W końcu sobie odpocznę.
Jakże piekielnie się myliłem! Kiedy już farorz porzykoł, prezydent przyznał Orła Białego, a grabarze, w siekącym śniegu, zasypali dół, obudziłem się. Na pewno nie było to żadne z moich dotychczasowych mieszkań. Smutna klitka prekariatu. Poszedłem się wysikać, chwilę musiałem szukać łazienki, i nawet sobie nie wyobrażacie jaka to była przyjemność. Silny strumień rozbijał kostkę na dnie aż tworzyła się piana. Dopiero wtedy spojrzałem w lustro. To była znajoma twarz, ale nie moja. Spojrzałem w komórkę. I zrozumiałem.
Znowu byłem w 2015. Nazywam się teraz Marcin Górski. I moim zadaniem jest stworzenie prawdziwej lewicy w Polsce.
Spłoszone moim krzykiem gołębie unosiły się z dachów wszystkich warszawskich bloków.