Wkrótce po czwartych urodzinach…
Przepraszam wszystkich moich czytelników za przerwanie memuarów właśnie w tym momencie, do drzwi jednak zadzwonili panowie od gazu i nie tylko zaproponowali nową niższą umowę, ale również sprawdzili szczelność całej instalacji. Czuję się bezpieczniej, bo doszli do wniosku, że w najbliższym czasie nic raczej nie pieprznie, a jak by się zdarzyło, to przecież i tak nic nie poczuję i polecę wprost do nieba. Jak obrońcy Monte Cassino, dopowiedziałem po ich wyjściu i przeżegnałem się.
Powiada Imć Cohelet w swym Dziełku „Gdzież szumią kontrabasy?”, że przypadki chodzą po ludziach, dlatego nie zdziwiło mnie zanadto, że jestem pilnie potrzebny w ogródku, z takim to wezwaniem zadzwoniła cioteńka. Wujaszek znowu ma te swoje mecyje.
Podszedłem trzy przystanki i patrzę, a wujcio wariatuńcio już krasnale rozstawił podług szarż i odtwarza bitwę pod Lenino. Tam nasi, tam oni i komenderuje. Ledwie biedaka zaprowadziłem na stryszek i położyłem w łóżku pośród popularnonaukowych publikacji o II wojnie światowej i żydowskiej zdradzie.
Wujaszek to, można powiedzieć, weteran. Jak bawili się w 61 niewybuchami, to jednemu jego koledze kaszkiet zdmuchnęło z głowy i do dziś ma traumę. Bo dziadka wtedy zamknęli, za trzymanie granatów w piwnicy. Na 48 godzin, ale co się staruszek nadenerwował to się nadenerwował i potem syna posłał na polonistykę, by nikt nie mógł zarzucić familii, że niemiecka. I przez to wujka w 88 nie przepuścili przez granicę.
W ramach rewanżu od trzydziestu lat toczy teraz bitwę pod Lenino. Parę razy nawet wygrał.
Położyłem wujaszka, nocnik i lekarstwa rozstawiłem na stoliku, wróciłem do domu i zjadłem kolację. Mogę więc już zasiąść ponownie do mych wspomnień i zacząć opisywać wszystkie ciekawe wydarzenia, jakie to przytrafiły mi się po czwartym roku życia