Ile ja się namęczyłem za młodu z siusiakiem, to dziś tylko ja pamiętam. Był moment, że myślałem, że tak właśnie mam na imię, Siusiak, takie gorące spory rodzinne odchodziły nie tylko nad rosołem. Siedziałem sobie pod stołem, próbując wstać, i nagle łup główką, od dołu, ja w płacz, a rodzice w awanturę, że w końcu coś trzeba zrobić z tym siusiakiem. I tak mi się jakoś skleiło. Ciągle boli i nie będę Państwa zanudzać tym tematem.
Kończąc więc ostatecznie wątek siusiaków, muszę wspomnieć, że ostatnio Agent przyjechał nie sam. Przywiózł jakiegoś dziwnego bladego typa, w waciaku, hawajskiej koszuli i mokasynach z wężowej skóry. Pokaz mody codziennej, Pruszków ’95. Pierwszy raz Agent wyglądał na trochę zmieszanego, i tłumaczy, że to krewniak daleki, my na Mazowszu wszyscy jakoś skoligaceni, szlachta zagrodowa, a na Wielkiej Prerii to już żadnych zahamowań ne mają, zimy długie i brat z siostrą na przypiecku, ojciec z babką, matka z sąsiadem, tak się składa, że kuzynem w pierwszej linii, to potem na świat wychodzą takie… i wskazał dyskretnie paluchem na Bladego, jak ośmielę się go tu nazywać.
Ten się w ogóle nie zorientował o czym to gadamy. Ale jak poświęciłem jedną torebkę Liptona, i to taką w ogóle, no może raz, nie używaną, to zamiast cukru i plasterka cytryny wsypał coś sobie z kieszeni do kubka, to zaświeciło na powierzchni i dopiero po chwili zatonęło i wypił ze smakiem, a jego twarz, jakby jeszcze tępsza, stężała i zaczął chrapać. Z żołądka cały czas biła poświata.
Taszczyliśmy go we dwóch po schodach, głowa tup tup, i już prawie wrzuciliśmy biedaka do piwnicy, no ale Agent przestraszył się bodaj Małżonki, że jakby ośmielił się zgubić krewniaka, to by mu cały pegieer nie przebaczył i kto by wtedy te wszystkie traktory kupował za kaskę z unijnej dotacji, tak wrzuciliśmy Bladego na tylne siedzenie opla. Agent go nawet przykrył kocem.
– Na festiwal wiozę.
– Przecież Off dopiero za miesiąc – Wiem to nawet ja, bo mnóstwo mych znajomych cały rok haruje ciężko, by przez trzy letnie dni poudawać o 10 lat młodszych typów i dwadzieścia razy atrakcyjniejszych niż w rzeczywistości.
– No gdzież to tam. Do Ostródy. Dziś się zaczyna święto polskiego reggae – Pochylił się ku mnie konfidencjonalnie, jakie równe zęby! – a to przecież Rasta.
Opel odjeżdżał z piskiem opon. Z jego głośników niósł się nad trzyelementowym blokowiskiem hymn pokolenia.
Jah jest prezydentem,
Jah jest kierownikiem,
Jah, Jah jest trenerem, ja jestem jego zawodnikiem