Kiedy za dziesięć dni będziecie pluć własnymi płucami na korytarzu szpitala okręgowego w P***, Ł*** albo K*** i nikt wam nawet wody nie poda, bo przecież dzieci własnych nie macie, co najwyżej przyszywane, waszego obecnego współmałżonka i sąd przyznał opieką nad nimi tej ostatniej kurwie albo temu przebrzydłemu chujowi z którą albo z którym przez tyle lat pozostawali oni, wasi obecni współpartnerzy, w związku małżeńskim aż sąd kościelny w końcu to wszystko unieważnił; pielęgniarki zrejterowały z posterunku jako pierwsze, na pierwsze objawy pandemii i teraz siedzicie na plastikowych krzesłach poczekalni i czujecie jak umieracie, w maszynie na przekąski od dawna nie ma niczego, wykupili nawet te najgorsze bio niejadalne świństwa i dyszycie ciężko, każdy kęs powietrza smakuje żelazem, rdzą utleniaczy, rozłożeni pod – o ironio – tabliczką dumnie informującą, że szpital odnowiono ze środków Unii Europejskiej.
Co inteligentniejsi z was, więc będzie was naprawdę niewielu, dojdą może do wniosku, że zmarnowali życie na głupstwa i nieistotne kwestie, że niczego nie osiągnęli w swoich garniturach z Bytomia i żakietach z Wólczanki, podbijaliście tylko coraz głupsze dokumenty coraz bardziej finezyjnymi pieczątkami, tytuły towarzyskie i naukowe ledwie mieściły się pod podpisem, i co z tego, jeśli nawet łajdaczyliście się w życiu bez polotu, żaden z was nigdy nie był na kopulodromie, a już na pewno w Lublińcu, może w Berlinie, bo wszyscy tam wtedy jeździli i kiedy już wymieniliście się partnerami, to z co drugiej gęby polskie słowa i jęki wylatywały, i nawet kiedyś, latem, rozpoznaliście pieprzyk na barku prezesa podczas casualowego piątku, choć woleliście nie wiedzieć kogo akurat wtedy dymał, jedynym co pozostawicie, to niespłacone kredyty, co wywołuje u was okruch przedśmiertnej satysfakcji, trzeba to przyznać, i wspomnienie młodości spędzonej na słuchaniu Rage Against The Machine, taki drogi bilet do Krakowa się teraz zmarnuje.
A mogliście choćby wesprzeć, nie tylko dobrym słowem, młodego utalentowanego pisarza, którego tylokroć, i niech żaden głupawy redaktor albo autokorekta nie poprawia tego słowa, niech wybrzmi ono triumfująco pośród stosów ciałopalnych waszej moralności, wyśmiewaliście i wykorzystywaliście, kpiliście i nienawidziliście zarazem, bo był on, ten pisarz, zawsze lepszy od was, zwyczajnie zaszczuliście tego człowieka, niemal wam się udało, gdyby trafiło na kogoś o słabszej psychice i mniejszej kulturze, kto wie jakby było, kolejny artysta odszedłby przedwcześnie, niezrozumiany zaszyłby się w klasztorze albo założyłby sektę na ogródkach działkowych, leczyłby dotykiem bądź pocałunkiem i, jak teraz myślę, komu by to przeszkadzało, poza waszą załganą drobnomieszczańską etyką, która nie toleruje prawdziwej wolności, bo prawdziwa wolność zawsze związana jest z biedą, nie jest wyborem, lecz jedynie koniecznością, piętnem urodzenia albo, rzadziej, dokonanych wyborów życiowych.
I tak leżycie teraz pod ścianą w szpitalu okręgowym w P***, Ł*** albo K***, na kamiennej podłodze i powoli do was dociera, że ma ona, ta ściana, nieprzyjemną barwę ludzkich odchodów, że podczas remontu wykorzystano najtańszą możliwą farbę, bo dyrektor administracyjny ma szwagra, który akurat kupił sobie dom na przedmieściu, a takie rzeczy to trochę kosztują i jak tu nie wspomóc rodziny, i ten kolor uświadamia wam w końcu waszą śmiertelność, ale jest już za późno, i nawet ufundowanie stypendium pisarzowi, by wspomniał was cieplej w swoich książkach, niczego nie zmieniało…. apsik, o czym to ja miałem?